Friday, October 23, 2009

Lepper Show full Historia sie powtarza

Lepper Show full Historia sie powtarza w Polsce.



Lepper dobrze mówi. Gierka krytykuje się że pożyczył 40 mld $. A kolejne złodziejskie rządy zapożyczyły Polskę na 600 mld zł. I na co to poszło?


grabaz89 (2 weeks ago) czysta prawda... a teraz kurwa dziury w budzetach, kryzys jebany, czlowiek ze szkola, z dyplomami itp a roboty nichuj nie ma. jeszcze chinczykow niech sprowadza do budowy drog

RAJMUND274 (1 month ago) Show Hide +7 Marked as spam Reply | Spam kurwa! niedługo wszystko będzie sprzedane a my będziemy zapierdalac w swoim kraju u obcokrajowców....i ja mam na wybory chodzic? a te kurwy się cieszą jak lepper czyta prawdę! jebac naszych polityków..

Czy Polska popelnia blad Argentyny? Stoczniowcy zajmujcie stocznie to jest dorobek Polski Nas a nie Rzadu Tuska.to swoje to nasze!

Czy Polska popelnia blad Argentyny? Stoczniowcy zajmujcie stocznie to jest dorobek Polski Nas a nie Rzadu Tuska.to swoje to nasze!


PolishAmericanDC zajac Polskie przez Pracownikow.
kazdy bedzie mial jeden vote. Taka sama placa dla wszystkich.
Stoczniowcy na co czekacie?  do dziela!
Zadłużenie zagraniczne do spłaty w tym roku wynosi 63,9 mld euro

Zadłużenie zagr. ogółem Polski wzrosło w II kw. do 176,563 mld euro - NBP 14:18 30.09.2009




30.6.Warszawa (PAP) - Zadłużenie zagraniczne Polski ogółem wzrosło w II kwartale 2009 roku do 176.53 mln euro ze 169.827 mln euro w I kwartale 2009 roku - podał NBP.

Z tego zadłużenie długoterminowe wzrosło do 129.573 mln euro ze 125.059 mln euro w II kwartale, a zadłużenie krótkoterminowe do 46.990 mln euro z 44.78 mln euro.

Zadłużenie przedsiębiorstw wzrosło do 80.510 mln euro w II kwartale z 78.515 mln euro w I kwartale 2009 roku.

Zadłużenie sektora bankowego wzrosło z 42.135 mln euro z 41.761 mln euro.

Zadłużenie rządu i samorządu wzrosło do 51.612 mln euro z 47.840 mln euro (PAP)


Warszawa, 29.06.2007 (ISB) - Zadłużenie zagraniczne Polski ogółem wzrosło do 131,70 mld euro na koniec I kw. 2007 roku z 127,71 mld euro na koniec IV kw. 2006 roku, podał Narodowy Bank Polski w komunikacie w piątek.

W I kw. 2006 roku zadłużenia zagraniczne wynosiło 115,0 mld euro.

Zadłużenie zagraniczne sektora rządowego i samorządowego wzrosło w I kwartale 2007 roku do 53,5 mld euro z 51,62 mld euro w IV kwartale 2006 roku i wobec 52,15 mld euro rok wcześniej.

W tym samym czasie zadłużenie zagraniczne sektora bankowego wzrosło do 17,95 mld euro z 17,67 mld euro na koniec grudnia 2006 i wobec 12,747 mld euro rok wcześniej. (ISB)
Ile to podobienstwa
Argentyński CUD ekonomiczny
prof. dr Ronald Clement 18-08-2006 10:44
To bylo kilka lat temu, kiedy korporacyjne telewizje pokazywaly straszna sytuacje w Argentynie – panstwie o burzliwej przeszlosci aczkolwiek do czasu wprowadzenia ekonomii globalnej niezle dajacym sobie rade. Tlumy protestujacych na ulicach, zolnierze strzelajacy do tych tlumów. Dymy, petardy, ogien i bezrobocie, które przekroczylo 22%. Argentyna w roku 2001 znalazla sie na dnie przepasci, z której, wedlug zachodnich ekonomistów, nie bylo juz wyjscia. Globalisci, przemyslowcy i bankierzy masowo opuszczali kraj zabierajac co jeszcze tylko bylo mozna. Media dostaly nakaz, aby zapomniec o tym kraju i o jego istnieniu.
Argentyna walczy i zwycieza - korporacyjne media nie moga dopuscic byscie sie Panstwo o tym dowiedzieli

W grudniu 2001 roku Argentyna znalazla sie w dole ekonomicznym, do którego zostala zepchnieta przez elity i globalizm. Banki przestaly wyplacac pieniadze. Ekonomii kraju nikt nie byl juz w stanie kontrolowac. Sprawujacy wczesniej wladze, prezydent Carlos Menem, przemyslowiec wybrany na swój urzad w roku 1989, obiecywal Argentynczykom piekne kobiety i samochody Ferrari. Od kuchni zas wyprzedawal gospodarke panstwa w obce rece po smiesznych cenach. Pozyczal ogromne sumy pieniedzy z Banku Swiatowego i Miedzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW). Mieszkancy Argentyny, która dzieki pozyczonym pieniadzom znalazla sie w stanie bezprecedensowego rozkwitu, wiwatowali na czesc swojego prezydenta i oglosili go geniuszem wolnego rynku.

Sielanka sie skonczyla, gdy trzeba bylo zaczac zwracac pozyczone pieniadze. W roku 2001 produkt narodowy zmniejszyl sie az o 11%. Kraj jednak nie otrzymal od Miedzynarodowego Funduszu Walutowego zadnych dodatkowych pieniedzy, ani zadnych konkretnych rad.

Gdy lala sie krew

Historia Argentyny pelna jest nieudanych powstan, zrywów, protestów i wojen. Pelna jest takze biedy mas i niewyobrazalnego bogactwa grupki wybranych. Pelna jest korupcji, straszliwych tortur i faszystowskich kazamatów. Jednak pod koniec lat 1990tych oniemial caly swiat. To, co dzialo sie na ulicach Argentyny bylo ostrzezeniem i przepowiednia dla zwolenników globalnej ekonomii.

Prywatnie dziennikarze zastanawiali sie jak to mozliwe, ze mozna zniszczyc cale panstwo w tak krótkim czasie. Jak to mozliwe, ze nikt tego nie zauwazyl i nie zaradzil. Takie pytania krazyly w internecie i w prywatnych rozmowach. Na stronach gazet i w dziennikach telewizyjnych goniono za sensacja i bredzono cos o nieodpowiedzialnosci fiskalnej na skale panstwa. Wina obarczono bardzo szybko przecietnych Argentynczyków i nowego prezydenta Argentyny, De la Rua.

W roku 1999, kiedy De la Rua zostal wybrany na prezydenta, a kraj znajdowal sie juz w 3-letniej recesji, szczekaczka CNN oglaszala, ze Menem nie zostal wybrany dlatego, poniewaz wedlug konstytucji nie mógl startowac w wyborach po raz trzeci. Menem zapowiedzial jednak, ze wystartuje w wyborach w roku 2003. Menem nalezal do partii Peronistów, najwiekszej sily politycznej w Argentynie. Byl silnie zwiazany ze Stanami Zjednoczonymi, globalizmem i wolnym rynkiem.

Nowemu prezydentowi Argentyny nie pozostawiono niemal zadnego ruchu. W dalszym ciagu wladze dzierzyli Peronisci, którzy juz od samego poczatku atakowali swego prezydenta. De la Rua w swoich przemówieniach prosil Argentynczyków: Prosze Was o to byscie zrozumieli jak wazna jest jednosc. Chce byc prezydentem wszystkich Argentynczyków.

Gdy nastapil krach, Miedzynarodowy Fundusz Walutowy pierwszy umyl rece. Jego eksperci twierdzili, ze Argentyna wydawala za duzo pieniedzy, pomimo ze budzet panstwa byl znacznie mniejszy niz budzet USA podczas wielkiego kryzysu. Gdy ekonomisci wysmiali takie tlumaczenie, prawnicy Miedzynarodowego Funduszu Walutowego przystapili do szturmu. Twierdzili, ze Argentyna posiadala takie prawa rozdzielania pozyczek, do których fundusz musial sie dostosowac, które uniemozliwily normalne funkcjonowanie ekonomiczne. Oznacza to, ze fundusz kaze nam wierzyc, iz biedna Argentyna dyktowala mu warunki.

Caly ten spektakl byl nadzorowany przez elity USA. Przez ostatnich 55 lat, podczas calego istnienia Miedzynarodowego Funduszu Walutowego, glos Stanów Zjednoczonych w tej organizacji byl decydujacy. Inne bogate kraje czlonkowskie z latwoscia moglyby sprzeciwic sie USA w glosowaniu i wygrac. Dziwnym trafem nigdy tego nie zrobily. Gdy jednak przyjrzymy sie blizej MFW stwierdzimy, ze tak naprawde jest to kartel pozyczkodawców zarzadzany przez amerykanskie Ministerstwo Skarbu. Nie nalezy sie wiec dziwic, ze rzad USA, a za nim poslusznie amerykanskie i wreszcie zachodnie media, jednoglosnie twierdzily, ze Argentyna musi byc posluszna regulom narzuconym jej przez MFW.

Ekonomiczna analiza

Dzisiaj wiemy juz, dlaczego upadla ekonomia Argentyny – chociaz media tego nie chca podawac. Prosze tutaj o szczególna uwage Czytelników w Polsce. W roku 1991, Menem oparl ekonomie panstwa o „wyzsza” walute, jaka byl USD. Wprowadzono wymiane argentynskiego peso na USD w stalym stosunku 1:1. Menem mial nadzieje, ze USD stanie sie w ten sposób szybko waluta obiegowa w Argentynie. Byla to na poczatku niezla idea, ale wkrótce okazalo sie, ze wartosc USD zostala zawyzona. Zawyzyla sie takze automatycznie wartosc argentynskiego peso. Zwrócmy uwage jak funkcjonuje Euro w Polsce.

W momencie, gdy inwestorzy zorientowali sie, ze wartosc peso jest zawyzona, zaczeli sie obawiac, ze musi upasc. Dlatego zaczeli sie domagac coraz wyzszej stopy procentowej na wszystkim. Takze na pozyczkach prywatnych i rzadowych. To spowodowalo powstanie ogromnego dlugu. Stopa procentowa zostala podwyzszona o 40%.

Aby utrzymac oparcie na walucie amerykanskiej, rzad Argentyny musial w bankach posiadac odpowiednia ilosc USD. W miare poglebiania sie kryzysu rzad musial kupowac coraz wiecej USD po znacznie zawyzonej cenie. Coraz wiecej ludzi domagalo sie transakcji gotówkowych. Ten proces wepchnal Argentyne w dlug wysokosci 140 mld USD. W grudniu 2001 roku, rzad Argentyny obwiescil swiatu, ze nie jest w stanie nic placic. Argentyna zostala parnasem narodów.

Aby utrzymac zawyzona wartosc peso, Miedzynarodowy Fundusz Walutowy dal Argentynie ogromne pozyczki. Tylko jednego roku do skarbu panstwa wplynelo 40 mld USD, jako pakiet zorganizowany przez wiele pozyczajacych instytucji. Gwarantem, ze te pozyczki sie splaca byl jeden podstawowy wymóg – utrzymac zerowy deficyt. Czyli Argentyna musiala balansowac na poziomie 100% budzetu. Podczas recesji niemozliwe jest utrzymanie 100% budzetu, poza tym wymaga to bardzo bolesnych operacji, jak ciecia budzetowe, które powoduja wysokie bezrobocie, by w koncu doprowadzic do zamieszek ulicznych na wielka skale.

Jak ten proces wygladal od strony zwyklego, ciezko pracujacego Argentynczyka? Na poczatku lat 1990tych namawiano Argentynczyków do kupowania niemal wszystkiego. Prywatyzowano firmy i laczono w konglomeraty. Namawiano do budowania domów poprzez udzielanie niskoprocentowych pozyczek. Namawiano do zakladania biznesów i dawano zwalnianym ludziom pakiety wyrównawcze. Sredniej klasie pokazywano luksusowe samochody i sprzedawano je na bardzo niskich przedplatach, wysokich procentowo pozyczkach i dlugich terminach splat. Media krzyczaly, ze przeciez jest tak dobrze, ze kazdego na pewno bedzie stac na splate samochodu, czy domu. Mozesz to wszystko miec juz dzisiaj – splacac bedziesz pózniej. Argentynczycy, podobnie jak Polacy, zachlysneli sie tym dobrobytem nie wiedzac, ze zastawiono na nich pulapke. Po 40 latach biedy i wojen wreszcie to, co do tej pory ogladali na amerykanskich filmach mogli miec w ogrodzie, czy w garazu.

Wraz z zachodnim kapitalem naplyneli ludzie, których zadaniem bylo nadzorowac jego przeplyw. Uczyli Argentynczyków na czym polega wolny rynek i globalna ekonomia (globalny dobrobyt). Wkrótce posiadali oni tak wielkie wplywy na struktury panstwowe Argentyny, ze panstwo praktycznie utracilo niepodleglosc.

W momencie, kiedy USD kupowano za peso w stosunku 1:1 wszystko, co wytwarzano w Argentynie a takze uslugi, staly sie za drogie, by móc byc towarem eksportowym. Cale panstwo, podobnie jak Polske i inne kraje, zaduszono. Import towarów byl znacznie tanszy niz ich wytwarzanie. W ten sposób zniszczono prawie 10% dochodu narodowego.

Masowe prywatyzacje na poczatku lat 1990tych niemal calego majatku narodowego, za frakcje wartosci rynkowej, juz spowodowaly bezrobocie na duza skale. Prywatyzowano glównie zaklady elektryczne, komunalne, telefoniczne itd. Globalisci maja doskonale opanowany ten proces. Prywatyzacje zaczyna sie zawsze od wybranych sektorów kluczowych. Po dokonaniu takiej prywatyzacji, sektory wspólpracujace staja sie niedostosowane (kompatybilnosc struktur finansowych i zarzadzania). Wtedy nie ma innego wyjscia, tylko trzeba prywatyzowac spiralnie do góry wszystkie sektory gospodarki. Gdy spirala prywatyzacji krecila sie do góry, spirala zwolnien szla w dól. Na dole znajdowala sie coraz wieksza liczba osób bez pracy i w koncu bez zadnych srodków do zycia.

W skali panstwa ruch spirali do góry równowazony byl przez ruch do dolu. W koncu coraz wiecej ludzi przestawalo robic zakupy, pieniadze przestawaly sie krecic. Podatki równiez. Argentynscy biedacy nie placili podatków, bo i z czego – zamiast tego zaopatrywali sie w karabiny. Gdy pieniadze przestawaly sie krecic, teraz juz sprywatyzowane biznesy, zwalnialy coraz wiecej ludzi, aby utrzymac zdolnosc ekonomiczna przedsiebiorstw. Te trzy wzajemnie powiazane ze soba kryzysy (podatki, bezrobocie, zawyzona wartosc waluty) spowodowaly to, ze rzad Argentyny zaczal blagac MFW o pomoc, lub rade. Miedzynarodowy Fundusz Walutowy, po dlugich negocjacjach zdecydowal. Argentyna jest za bardzo zadluzona. Nie mozemy pomóc. Pozostawmy to panstwo w stanie swobodnego spadania w otchlan. Na wielu militarnych naradach podjeto równiez decyzje jak odciac Argentyne od swiata zewnetrznego, gdyby przewidywane powstanie zbrojne zaczelo sie przelewac przez granice.

Ta decyzja MFW spowodowala, ze przewidujac spadek wartosci peso, Argentynczycy ruszyli na banki, by wybrac swoje oszczednosci. Banki zostaly zamkniete, place w wielu sektorach gospodarki wstrzymane. Zrozpaczony prezydent Argentyny oglosil, ze Argentyna przestaje splacac swoje dlugi. Prasa przewidywala, ze beda sie tam dzialy dantejskie sceny, po czym przestala sie sprawa interesowac.

Argentynski cud

Wydawalo sie, ze dla Argentyny nie ma juz ratunku. Szczury zaczely opuszczac tonacy okret. Prezydent Menem wyjechal do Chile. Biznesmeni i ich miedzynarodowi doradcy rozjezdzali sie do swoich krajów. Nawet drobni biznesmeni, których rodzice przyjechali do Argentyny w poszukiwaniu lepszego zycia, na gwalt starali sie o wizy wjazdowe do swoich rodzinnych krajów. Pozostawiano na pastwe losu cale fabryki z parkiem maszynowym – w których nie oplacalo sie nic produkowac. Pracowników zostawiano na bruku. Pozostawiano piekne rezydencje z basenami i cale biurowce wylozone marmurami. Ci, którzy doprowadzili do kryzysu wynosili sie jak szarancza na inne pola, które mozna bylo jeszcze objesc.

Magazyn „Time” zastanawial sie: Co dalej moze zrobic De La Rua? To jest pytanie za milion dolarów. Obojetne czy sam, czy w jakiejs koalicji, natychmiast potrzebuje planu, aby zlagodzic kryzys. Musi pomóc ludziom napelnic brzuchy i byc moze odnowic wzrost gospodarczy. Problem jest taki, ze aby zlagodzic skutki kryzysu dzialajace na biednych, rzad musi wydac miliony dolarów na jedzenie i podstawowe potrzeby. To spowoduje poglebienie kryzysu finansowego. Cos musi sie stac...

I stalo sie. Argentynczycy zawierzyli swojemu prezydentowi, który zerwal rokowania z miedzynarodowa finansjera. Wojsko, policja i zwykli ludzie staneli murem. Twierdzili, ze Argentyna nalezy do Argentynczyków a nie do miedzynarodowej mafii finansowej. Osamotniony rzad Argentyny podjal decyzje, które wprowadzily Bialy Dom i miedzynarodowych bankierów w furie. Wbrew zaleceniom uwolniono wartosc wymienna peso. Minister ekonomii Roberto Lavagna stwierdzil: Utrzymanie konkurencyjnych cen wymiany walutowej pomoze eksportowi i zaspokojeniu potrzeb kraju. Zdecydowano sie równiez zaprzestac polityki wolnego rynku, której ekonomia krajowa byla wiezniem. Nawiazano wspólprace ekonomiczna z Brazylia i Chinami. Kapital zaczal naplywac do kraju. Bank Centralny zaczal znowu skupowac USD, ale tylko tyle, ile potrzebne jest do utrzymania wzrostu ekonomicznego.

Gdy Argentyna oglosila, ze jest w stanie po trzech latach od chwili odejscia od zwyrodnialych idei globalistów, zaplacic po 30 centów za kazdego dolara dlugu i utrzymac swój niespotykany wzrost ekonomiczny, najpierw jej nie dowierzano. Pózniej surowo zakazano donosic o tym mediom. Nie dziwmy sie, jest to bowiem namacalny dowód jak szybko ekonomie poszczególnych panstw i zycie ich mieszkanców moze sie poprawic gdy zerwa one z globalistycznymi niedorzecznosciami.

Brytyjski „Guardian” w grudniu 2004 roku pisal: Trzy lata temu, w grudniu, Argentyna byla w kryzysie. Ekonomia staczala sie niekontrolowanie w przepasc, banki zamknely swoje podwoje dla inwestorów, prezydenci zmieniali sie co tydzien... Dzisiaj powszechne odczucia wsród ekonomistów w Buenos Aires sa takie, ze panstwo wygrzebalo sie z najgorszego. Tak, Argentyna ciagle zmaga sie ze skomplikowanym procesem rekonstrukcji zadluzenia, ale ekonomia przeszla niesamowite zmiany...

Jak Feniks, ekonomia podzwignela sie z popiolów. Po spadku 11% produktu narodowego w roku 2002, w 2003 roku wzrósl on o prawie 9% i wzrosnie o nastepnych 8% w tym roku. Rzad ostroznie oznajmia, ze w roku 2005 wzrosnie on o 4%, ale wiekszosc ekspertów ekonomicznych wierzy, ze faktyczny wzrost bedzie wynosil 5%...

Te zalozenia „wolnego rynku” byly zle dla miejsc pracy. Bezrobocie osiagnelo w roku 2002 swoje apogeum i wynosilo 22%. Teraz wynosi 12%...

Czy jestescie wierzacy, czy nie. Niektórzy mówia o podniesieniu sie Argentyny jako o cudzie, którego nie mógl przeprowadzic Rodrigo Rato, dyrektor MFW. Reka Boga okazala sie znacznie potezniejsza niz reka Miedzynarodowego Funduszu Walutowego. Teraz juz nikt nie oszukuje.

Druga rzecz, która taja media, to fakt absolutnego zjednoczenia klasy robotników z klasa menadzerów.

Gdy siedzieli bezczynnie na ulicach

Gdy fabrykanci zamykali fabryki i uciekali do innych krajów, poniewaz produkcja byla nieoplacalna, pracownicy i kierownictwo tracilo prace i zasiedlalo pobliskie kawiarnie i lawki. Dyskutowano glównie jak poprawic swoje zycie i sytuacje przeznaczonego na zatracenie kraju. Pracownicy takich opuszczonych fabryk jak Zanon, tesknie spogladali na bramy. W zakladach tych spedzili wiekszosc swego zycia. W koncu podjeli decyzje. Weszli na tereny opuszczonych i zdewastowanych fabryk. Ustanowili rady zakladowe, uruchomili maszyny i zaczeli produkowac z materialów znajdujacych sie jeszcze w magazynach.

Na to niemal komunistyczne zachowanie ludzi, wladze i wojsko patrzyly przychylnie. Wkrótce do tokarzy, szlifierzy i magazynierów dolaczyli kierownicy dzialów, pracownicy biur i dyrektorzy ekonomiczni. W rekordowym czasie uruchomiono sprzedaz i eksport. Nie bylo wyznaczonych godzin pracy. Decyzje w swoich fabrykach, ludzie podejmowali podczas krótkich narad produkcyjnych.

Okazalo sie, ze produkcja jest oplacalna i potrzebna. To, co nie oplacalo sie globalistom, zaczelo sie oplacac zwyklym ludziom. Bez pomocy banków i karteli finansowych. Wkrótce produkcja i sprzedaz osiagnela w niektórych fabrykach rekordowe poziomy. Ludzie dzielili sie dochodami pomiedzy soba. Nigdy jeszcze nie zarabiali takich sum pieniedzy. Zaczeli je wiec wydawac. Ruszylo budownictwo i inne galezie przemyslu.

Wszystko to stalo sie w tak krótkim czasie, ze Ameryka nie zdazyla nawet oglosic Argentyny panstwem komunistycznym. Utworzono Ruch Pracowników Bez Pracy (MTD). Ruch ten wkrótce posiadal mozliwosci prowadzenia nacisków politycznych. I to byla jeszcze jedna tajemnica cudu argentynskiego.

Szczury wracaja

Sytuacja Argentyny zaczela sie poprawiac. Globalisci i fabrykanci zaczeli wracac i domagac sie zwrotu zagrabionych przez ludzi fabryk. Ci, którzy pozostawili trzy lata temu panstwo na progu wojny domowej, teraz zaczynaja sie domagac, powolujac sie na miedzynarodowe prawo. Czy cos to Polakom przypomina?

MTD, która powstala niemal na ulicach, jest silna. Grozi masowymi demonstracjami. Ceramiczna fabryka Zanon, pierwsza przejeta przez pracowników i doprowadzona do stanu zakladu przynoszacego profit, jak niegdys Stocznia Gdanska dla Polaków, stala sie dla Argentynczyków symbolem nowego i lepszego. MTD uwazana jest przez CIA i inne podobne organizacje, jako grupa, której udalo sie wytworzyc najnowoczesniejsze strategie i rozwiazania jednoczenia i obrony ludzi przed kapitalizmem.

Powracajace szczury miedzynarodowej finansjery atakuja. Poniewaz Argentyna stanowi znaczne niebezpieczenstwo dla calej globalnej ekonomii, nalezy przypuszczac, ze gdyby USA nie byly zaangazowane w Iraku, juz dawno amerykanscy zolnierze w imie demokracji broniliby swojej ropy pod argentynska trawa, tudziez broniliby tam wolnosci swojego kraju.

Nowy prezydent Argentyny, Kirchner, domaga sie ekstradycji bylego prezydenta Menema, który przebywa w Chile. Menem jest poszukiwany przez wladze argentynskie za korupcje i doprowadzenie kraju do ruiny. Mial on startowac w wyborach prezydenckich w roku 2007 i przyrzekal fabrykantom zwrócenie ich wlasnosci. Oczywiscie dlatego cieszy sie poparciem miedzynarodowej finansjery i moze sobie drwic z nakazów i decyzji sadów argentynskich.

W styczniu 2005 roku, miedzynarodowi bankierzy zgodzili sie na propozycje rzadu Argentyny zaplacenia 25 centów za kazdy dolar dlugu. Stala sie rzecz niespotykana. Argentyna wypowiedziala wojne MFW i jeszcze kilku wielkim organizacjom globalistycznym i wygrala. Argentyna nie tylko pod oslona swojego wojska zaszantazowala globalistów, ale takze odmówila negocjacji z 700 tys. wlascicieli panstwowych akcji (bondów). Argentyna ma otwarta droge by byc przyjeta w poczet spoleczenstwa miedzynarodowego, z którego zostala wczesniej wyrzucona. I to na swoich warunkach, jako pelnoprawny czlonek sam podejmujacy decyzje.

Wielu bankierów i inwestorów miedzynarodowych oskarza Argentyne o totalitaryzm oraz oszukanie inwestorów i pozyczkodawców. To spowodowalo klótnie w lonie wielkich finansistów, wsród nich Wlochów i Amerykanów, którzy twierdza, ze gdyby nie 11 wrzesnia, to rozmawialiby z Argentynczykami inaczej.

W trzy miesiace pózniej IMF zaczal sie na nowo domagac pelnej splaty dlugów. Jednak Argentyna w ekonomicznym ukladzie z Brazylia i Chinami czula sie juz na tyle silna, aby bankierom na Wall Street pokazac jak „staly dwa drzewa i jedno sie zlamalo...” (w oryginale, prof. Clement pisal o srodkowym palcu prawej reki – Red.). Argentyna zaczela swiatu udowadniac, ze okolo polowa kredytodawców juz odniosla spore profity z argentynskich dlugów i ze to nie jest w porzadku, aby domagala sie nastepnych. To stanowisko wyeksponowaly chinskie i indyjskie media. Przy okazji, Argentyna na papierze udowodnila swiatu, w jaki sposób próbowano ja zbankrutowac i co to w praktyce oznaczalo.

Brytyjski „Guardian” pisze: Trzy rzeczy pracowaly na korzysc Argentyny. Po pierwsze, karta Kirchnera byla silna dzieki silnej ekonomii. Po drugie, zaczela wychodzic prawda o Miedzynarodowym Funduszu Walutowym. Dlatego chcial doprowadzic do szybkiej ugody. Po trzecie, Wall Street wyniósl sie z Argentyny tuz przed kryzysem i negocjacje prowadzily banki europejskie. Amerykanskie Ministerstwo Skarbu nie bylo pod naciskami, aby postepowac twardo z Argentyna. Takze nie chciano, aby Kirchner zbratal sie z silnym populista, prezydentem Brazylii, Lula...

W slady Argentyny – pokazania globalistom tylnej czesci ciala, moze isc teraz wiele zadluzonych krajów. W tym takze i Polska. I tego wlasnie finansjera obawia sie najbardziej. Zostal stworzony precedens. Stosunkowo malo znaczacy kraj, przyparty do muru sprzeciwil sie utartym sloganom demokracji, prawa i wolnego rynku. I wygral – przynajmniej jak na razie. Dla innych krajów zaistniala wielka szansa. Teraz, kiedy armia amerykanska uwiklana jest w Iraku, mozna zrzucic jarzmo. Tylko trzeba chciec i do tego dazyc. Tak jak zrobili to mieszkancy Argentyny niezaleznie od funkcji spolecznej, majatku i wyksztalcenia.


prof. dr Ronald Clement


Materialy zródlowe:

Alavio Grupo, March in Defence of Zanon, Z magazine, 17 wrzesnia 2004.

Balch Oliver, Taking care of business, Guardian, 3 czerwca 2005.

Burgo Ezequiel, Argentinas miraculous recovery owes little to the IMF, Guardian, 13 grudnia 2004.

Elliot Larry, Who needs the hand of God?, Guardian, 7 marca 2005.

Free-Market Flop: What Happened in Argentina, (www.americas.org/item_77).

Goni Uki, Argentina seeks arrest of Menem, Guardian, 22 kwietnia 2004.

Hacher Sebastian, Beneton vs. Mapuche, Z magazine, 6 czerwca 2005.

Katel Peter, Argentinas Crisis Explained, Time, 20 grudnia 2001.

Morduchowicz Daniel, Manufacturing militiants, Z magazine, 8 maja 2005.

New Argentinian president-elect pleads for national unity, CNN, 25 pazdziernika 1999.

The 100 billion dollar question, Guardian, 13 stycznia 2005.

Whitbeck Harris, Struggling economy fuels Argentine emigration, CNN, 23 lipca 2001.
Zbyt duze zadluzenie Polski i Polakow na rynkach miedzynarodowych finansow
Prosi o klopoty.
Kto popycha Polske i Polakow do tak duzego zadluzenia?


Argentina Didn't Fall on Its Own
Wall Street Pushed Debt Till the Last

By Paul Blustein
Washington Post Staff Writer
Sunday, August 3, 2003;

BUENOS AIRES -- Ah, the memories: Feasting on slabs of tender Argentine steak. Skiing at a resort overlooking a shimmering lake in the Andes. And late-night outings to a "gentlemen's club" in a posh Buenos Aires neighborhood.

Such diversions awaited the investment bankers, brokers and money managers who flocked to Argentina in the late 1990s. In those days, Wall Street firms touted Argentina as one of the world's hottest economies as they raked in fat fees for marketing the country's stocks and bonds.


The human scale of Argentina's crisis: People wait to search for food in garbage

Thus were sown the seeds of one of the most spectacular economic collapses in modern history, a debacle in which Wall Street played a major role.

The fantasyland that Argentina represented for foreign financiers came to a catastrophic end early last year, when the government defaulted on most of its $141 billion debt and devalued the nation's currency. A wrenching recession left well over a fifth of the labor force jobless and threw millions into poverty.

An extensive review of the conduct of financial market players in Argentina reveals Wall Street's complicity in those events. Investment bankers, analysts and bond traders served their own interests when they pumped up euphoria about the country's prospects, with disastrous results.

Big securities firms reaped nearly $1 billion in fees from underwriting Argentine government bonds during the decade 1991-2001, and those firms' analysts were generally the ones producing the most bullish and influential reports on the country. Similar conflicts of interest involving analysts' research have come to light in other flameouts of the "bubble" era, such as Enron Corp. and WorldCom Inc. In Argentina's case, though, the injured party was not a group of stockholders or 401(k) owners, it was South America's second-largest country.

Other factors besides optimistic analyses impelled foreigners to pour funds into Argentina with such reckless abandon as to make the eventual crash more likely and more devastating. One was Wall Street's system for rating the performance of mutual fund and pension fund managers, who were major buyers of Argentine bonds. Bizarrely, the system rewarded investing in emerging markets with the biggest debts -- and Argentina was often No. 1 on that list during the 1990s.

Within the financial fraternity, some acknowledge that this behavior was a major contributor to the downfall of a country that prided itself on following free-market tenets. That is because the optimism emanating from Wall Street, combined with the heavy inflow of money, made the Argentine government comfortable issuing more and more bonds, driving its debt to levels that would ultimately prove ruinous.

"The time has come to do our mea culpa," Hans-Joerg Rudloff, chairman of the executive committee at Barclays Capital, said at a conference of bank and brokerage executives in London a few months ago. "Argentina obviously stands as much as Enron" in showing that "things have been done and said by our industry which were realized at the time to be wrong, to be self-serving."

Compounding the financial industry's sins, Rudloff said, were its sales of Argentine bonds to individual investors, mostly in Europe, when the pros balked at buying them. Moreover, in mid-2001, as Argentina was hurtling toward default, Wall Street promoted an expensive and ultimately futile "debt swap" that gave Argentina more time to pay its debts but jacked up the interest cost. The fees on that deal alone totaled nearly $100 million.

Wall Street firms assert that their enthusiasm for backing Argentina's borrowing was motivated by a sincere, if misplaced, optimism about the country's economic strengths. But critics contend that the same forces that fueled the U.S. tech-stock frenzy were at work in Argentina, in effect causing economic globalization to play a cruel trick on the country.

Charles W. Calomiris, a Columbia University economist who was one of the earliest prophets of Argentina's financial doom, wonders why government investigators have not intervened, given the danger that the same fate could befall other countries.

"How come we have one standard for private-sector deals, where everybody is getting all upset about conflicts of interest, and nobody in Washington has raised an eyebrow over the obvious conflicts of interest involving research and underwriting activities by U.S. financial firms in the area of emerging-market sovereign debt?" Calomiris said.


"A Bravo New World." So proclaimed the title page of a report on Argentina and other Latin American markets that Goldman, Sachs & Co. sent to clients in 1996.

The report hailed Argentina for shucking policies that had afflicted the country for decades with stagnation, bouts of hyperinflation and repeated currency devaluations. The government of President Carlos Menem was accelerating reforms launched in the early 1990s aimed at deregulating the economy and turning inefficient state-run enterprises over to the private sector. Particularly important, the report's authors observed, was Argentina's determination to maintain its currency "convertibility" system, which guaranteed that the central bank would exchange pesos for dollars at a fixed rate -- one peso for one dollar. Implemented in 1991, that system was remarkably effective in keeping inflation at bay, imparting a sense of stability among consumers, savers and businesses that had been absent for generations.

"For Argentine citizens and for those investors who were willing to believe in [the government's] promises, the benefits are now becoming apparent," the Goldman report said. The nation's economy, which started to grow robustly in the early 1990s, expanded at an average 5.8 percent rate from 1996 through 1998.

As the report suggested, that success story translated into a compelling sales pitch for the Street.

Seeking to exploit a fevered atmosphere for emerging markets, firms such as Goldman, Morgan Stanley & Co. and Credit Suisse First Boston LLC built their presence in Argentina and neighboring countries by dispatching teams of economists and financial experts, many in their twenties and early thirties. They competed fiercely for "mandates" from governments to be lead managers of bond sales, especially in Argentina, whose government was the single largest emerging-market bond issuer. They found plenty of customers for the bonds in the United States and other wealthy countries among professional investors who managed hundreds of billions of dollars held in mutual funds, pension funds, insurance companies and other large institutions.

"Every time we finished a meeting [with institutional investors], the orders would come," said Miguel Kiguel, who then was Argentina's finance secretary, recalling the demand for a $2 billion issue of 20-year bonds, managed in 1997 by J.P. Morgan and Merrill Lynch.

In the emerging-markets world, people "were making money hand over fist in those days," said Stewart Hobart, a recruiter working in the field. According to Hobart and other recruiters, strategists and senior economists at major banks typically earned $350,000 to $900,000 a year, including bonuses, while their bosses, the heads of emerging-markets research, were paid well more than $1 million.

Much was at stake for the firms in their Argentine business. Were it not for Argentina's prodigious bond sales, LatinFinance magazine reported in 1998, many emerging-market investment bankers "would probably have been twiddling their thumbs" that year, because crises in Asia and Russia caused capital flows to dry up to the markets they usually served.

One securities firm, Dresdner Kleinwort Benson, reassured clients who were worried that Argentina would follow countries like Thailand and Indonesia into turmoil. "Argentina has come through the first phase of the Asian crisis with flying colors," the firm said in a June 1998 report, and it was "no coincidence. The economic fundamentals are considerably stronger than three and a half years ago."

Amid the ebullience, however, Argentina was laying the groundwork for its economic destruction.

Early Warning

In meetings with top Argentine policymakers in April 1998 to discuss the country's finances, a senior official of the International Monetary Fund, Teresa Ter-Minassian, sounded the alarm that the country might be headed for an Asian-style meltdown. "The Argentine economy contains a sort of Molotov cocktail," Ter-Minassian was quoted in Argentine media reports as saying.

Many economists' postmortems on the crisis agree: that was when Argentina went wrong, missing a crucial opportunity while the economy was going gangbusters to reduce its vulnerability to crisis.

In particular, the government had to shrink its budget deficit, because its constant borrowing was causing its debt load to increase, from 29 percent of gross domestic product in 1993 to 41 percent of GDP in 1998. Argentina had a special reason to exercise extraordinary prudence: the cherished convertibility system for the peso. If markets began to get jittery about the government's ability to repay its debts, they might well lose confidence in the currency, and overwhelm the system by dumping pesos for dollars.

Argentina's budget policy was "not all that bad" during the 1990s; "it just wasn't terrific at a time when terrific was needed," said Nancy Birdsall, president of the Center for Global Development.

Globalization is supposed to keep problems like Argentina's from occurring. In theory, international financial markets reward sound economic policies by steering capital to countries that practice them. The influence of the capital inflow makes a government even more disciplined, because policymakers know that otherwise investors may yank their money out.

In practice, the gusher of foreign money lulled Argentina's government into complacency, acknowledged Rogelio Frigerio, who was secretary of economic policy in 1998. "If you get the money so easily as we did, it's very tough to tell the politicians, 'Don't spend more, be more prudent,' because the money was there, and they knew it," he said.

Argentina's best chance to put its economy on a sound footing was gone soon thereafter, as supercharged growth gave way to recession in 1999, mostly because of a financial crisis in neighboring Brazil. At that point, a vicious circle emerged: The slump caused tax revenue to fall, which widened the budget deficit, which aroused concern about the government's ability to service its debt, which caused markets to drop, which deepened the recession, and so on.

Argentina was unable to escape the vicious circle, which gradually intensified over three years. At the big Wall Street firms, few realized how dire the country's predicament was -- with one notable exception.

Underplayed Pessimism

Long before Argentina's default, Desmond Lachman, chief emerging market economic strategist at Salomon Smith Barney Inc., saw that the Argentine economy had no way to break out of its slump and would hit the wall one way or another. Many people in the emerging-markets business recall the gloom Lachman conveyed in conversations with clients as recession began to grip Argentina, while analysts at other firms predicted a recovery.

But Lachman's pessimism was not spelled out in reports published by Salomon, a part of Citigroup, which was a major underwriter of Argentine government bonds. Written research reports are important in influencing where capital flows, partly because money managers want to have material in their files to back up their investment decisions.

Officials in Argentina's economy ministry knew that Lachman was describing the country's prospects in very dark terms. They continued to include Salomon among their underwriters anyway, but they told the firm to "make sure you have a variety of views" besides Lachman's, a former Argentine official recalled. Published research on Argentina by other Salomon analysts tended to be relatively sanguine about the country's chances for pulling through, even in the turbulent months of 2001 leading to the default.

Lachman, who left Salomon to become a scholar at the American Enterprise Institute, declined to be quoted for this story. Asked why his negative assessment of Argentina wasn't published, Arda Nazerian, a spokeswoman for Citigroup's securities arm, cited Salomon's merger with Citibank in the fall of 1998, which created a firm with an abundance of analysts, enabling Lachman to spend more time privately with big clients. "The expansion of our emerging-markets research team reduced Desmond's responsibilities for writing on individual countries," she said.

Lachman's story is emblematic of Wall Street's reluctance to offend major issuers of securities. "It's a lot of self-censorship," said Federico Thomsen, who until recently was chief economist of ING Barings's office in Buenos Aires. "It's like, if you have something good to say, you say it, but if you have something bad to say, just keep your mouth shut."

The reports that Wall Street firms published on Argentina, to be sure, became much less bullish as the recession deepened in 2000 and early 2001. Analysts increasingly stressed the importance of the government cutting its deficit and reforming labor laws. But in general, the reports predicted that Argentina would muddle through. An example was a report published in October 2000 by J.P. Morgan, the biggest underwriter of Argentine bonds in the 1990s, titled, "Argentina's debt dynamics: Much ado about not so much."

By contrast, the analyst who most publicly warned of Argentina's impending doom was Walter Molano, head of research at BCP Securities, a Connecticut firm that does no underwriting of sovereign bonds.

Such evidence of bias among analysts is misleading, according to some current and former analysts who maintain that their overriding objective has always been to serve investor-clients well by providing the best advice possible. "My incentive is to be able to predict what will happen," said Siobhan Manning, emerging market strategist at Caboto USA. "If I can predict accurately, hopefully I gain credibility, and the firm does, and I'm able to make money."

But others acknowledge that they cannot help being influenced by the fact that their compensation is likely to be greater if their investment banking colleagues win deals to sell bonds. For one thing, success for the investment bankers means the pool of money available for bonuses will be larger, and at some firms, the analysts' bonuses are decided by groups of managers that include investment bankers.

"Your salary will be about one-third of your compensation in a decent year, so your bonus is everything," said Christian Stracke, who covered Latin American economies at Deutsche Bank and other firms in the 1990s and is now with CreditSights, a much smaller outfit specializing in research. "You'll never know what percentage of that bonus came from the recommendation of [investment bankers], but you do know that without the recommendation of [investment bankers], your bonus is just not going to be very big."

Although analysts want to make the right calls, Stracke said, "they're in it for the money. If they were in it to be smart, they'd be professors."

A Perverse Situation

It wasn't just rosy analyst reports that enticed big investors to buy Argentine bonds. Many money managers thought they had to be big holders of the bonds because their jobs depended on it. The word "perverse" is repeatedly used by people in the industry to describe what happened.

Just as in the world of stock market investing, where money managers aim to beat the Standard & Poor's 500-stock index, many professional investors in emerging markets are judged every quarter or so by how well their portfolios fare in comparison to a benchmark. Their job security and annual bonuses have often depended on whether they outperform an index called the Emerging Markets Bond Index-Plus, developed by J.P. Morgan, which tracks the prices of bonds issued by various emerging economies.

During much of the 1990s, Argentina had the heaviest weighting in the index of any nation, peaking at 28.8 percent in 1998 -- not because of its economic size, but simply because its government sold so many bonds.

The index virtually forced big investors to lend vast sums to Argentina even if they feared that the country was likely to default in the long run, several money managers said. Although default would hurt their portfolios, they would still lose less than the index as long as they were a bit "underweight," meaning they held a smaller percentage of Argentine bonds than the index dictated.

They didn't dare be too far underweight. Money managers who shunned Argentine bonds were taking a huge risk, because their portfolios would almost certainly underperform the index in the event Argentine bonds rallied, as happened from time to time.

So at investor gatherings, money managers who were asked their views and investment positions on Argentina would often say "negative" and "underweight," said Mohamed El-Erian, who manages emerging-market bonds at Pimco, the giant West Coast investment firm.

"The dreaded third question would come: 'How much underweight?'" El-Erian said. "They would say, 'It's 22 percent of the index. I can't possibly be more than 5 percent underweight.' So they'd have 17 percent of their money in Argentina."

Indexation survives for lack of a good alternative for measuring money managers' skills, but unhappiness over its flaws is widespread. Everyone knows that the system "can cause credit deterioration" by impelling more lending to borrowers with the most debt, said Michael Pettis, a professor at Columbia University Business School who was a managing director in the fixed income capital markets group at Bear Stearns.

It is like "a bizarre AA program in which you remove booze from the homes of people who are reducing the amount they drink and put it into the homes of people who are drinking more every day," Pettis said. "This is probably not the best way to reduce drunkenness."

Europe Bought In Big

Professional portfolio managers, of course, had a pretty good sense of the dicey game they were playing with Argentine bonds. The same could not be said of some others.

Felicia Migliorini, a divorcee who lives north of Rome, sank her life savings, about $135,000, into Argentine bonds in March 2001. About 400,000 fellow Italians did the same; together with other individuals, mostly in Europe, they now hold about $24 billion in claims on the bankrupt Argentina government.

Migliorini has been forced to put her apartment up for sale because she cannot afford the condominium fees and other expenses. Like thousands of other Italians, she blames her bank, which sold her the bonds. Lawsuits are flying; the banks contend that the purchasers were mostly wealthy, sophisticated people who surely realized what sort of risks they were taking. But Migliorini is outraged. "They told me [the bonds] were good, stable, guaranteed, and that since they were obligations they had to be paid back," she said.

European retail investors like Migliorini were an attractive market for the syndicates selling Argentine bonds. Professional money managers in the United States were often reluctant to buy at the yields the Argentine authorities were willing to pay. So the syndicates tailored a number of their offerings to Europe, in local currencies.

One attraction of the European market was that regulations protecting small investors are substantially less strict than in the United States.

"That's what kept Argentina going," said Tom White, who at the time was employed by Metropolitan Life Insurance Co. as an emerging-market bond manager. "Those poor suckers didn't have a clue as to what they were buying."

For Argentina, "keeping the country going" might sound beneficial. But a different conclusion could be reached as the recession dragged on and the government's debt neared 50 percent of gross domestic product in late 2000. The longer Argentina was kept going with infusions of cash, and the more the country delayed facing unpleasant realities about its plight, the more cataclysmic a crash it would suffer.

At a closed-door meeting at the Argentine Embassy in Washington in October 2000 to discuss the country's finances, Calomiris, the Columbia professor, urged that the government summarily reduce the amount of its debt payments by 20 to 30 percent. The country, he recalled saying, was ensnared in a trap: The markets were demanding increasingly high interest payments on the mountain of debt at rates far in excess of the economy's capacity to grow.

Foreign creditors were bound to conclude sooner or later that the debt was unpayable in full, Calomiris warned, and if Argentina continued trying to honor its obligations it would only build up more vulnerability to complete financial breakdown.

Calomiris's proposal was rejected by the Argentine government and the IMF as too drastic. But in the months that followed, his scenario began to unfold more or less as forecast.

Capital fled the country and interest rates skyrocketed when a political rift erupted in the cabinet of President Fernando de la Rua in November 2000.

The IMF rushed to Argentina's aid with a $14 billion loan, but after a brief rally, the country's markets sank anew. By the spring, buyers of Argentine government bonds were demanding yields as high as 10.5 percentage points above U.S. Treasurys, which meant that interest costs would become even more burdensome for the government and the economy at large.

Wall Street had one more plan to keep Argentina going -- a profitable one, at least from the Street's standpoint.

Debt Swap

Upon being appointed Argentina's economy minister in March 2001, Domingo Cavallo had barely ensconced himself in his office before David Mulford, chairman international of Credit Suisse First Boston, arrived to make a pitch.

Cavallo, the father of Argentina's peso-convertibility system, had a long history of dealings with Mulford, going back to Cavallo's previous term as economy minister from 1991 to 1996. The men got to know each other when Mulford was Treasury undersecretary for international affairs during the first Bush administration, and their relationship deepened when Mulford joined CSFB, which handled the privatization of Argentina's state oil company and became one of the biggest underwriters of Argentine government bonds.

Mulford had an idea for a deal that would dwarf the ones he had done before. He proposed a "debt swap," in which Argentina's bondholders would be given the opportunity to exchange their old bonds for new ones, on a voluntary basis. The purpose was to eliminate a problem that was disturbing the markets -- the large amount of interest and principal payments Argentina was scheduled to make in the years 2001 through 2005. Under the swap, those interest and principal payments would be stretched out so that much more would fall due in the years after 2005. That would give Argentina "breathing space" to restart economic growth, Mulford contended.

Despite the skepticism of some analysts and policymakers, including the IMF's chief economist, who believed the deal would prolong the agony and dig Argentina into a deeper hole, Cavallo agreed to try the swap.

Mulford traveled to the world's financial capitals to pitch the swap, which he described as creating the opportunity for improvement in the economy, the fiscal situation and market sentiment. The deal was "essential to long-term success in restoring Argentine growth," he declared in Buenos Aires. Mulford declined to comment for this article.

The results, announced in June, were proclaimed a resounding success: Bondholders offered to exchange nearly $30 billion worth of bonds, considerably more than had been expected. The seven banks that managed the deal, led by CSFB and Morgan, collected nearly $100 million in fees, an amount they justified by pointing to the 60-plus experts who worked on the complex transactions.

Within weeks of the deal's completion, though, Argentine markets were again in a tailspin and another IMF loan in August provided only a temporary respite.

By late November 2001, deposits were flying out of Argentine banks. The government took the extraordinary measure of slapping controls on withdrawals.

That helped trigger street demonstrations and rioting, which led to the resignations of Cavallo and de la Rua in mid-December. Their successors soon thereafter declared default and freed the peso from its dollar anchor.

Lessons Learned

A year and a half after the crash, Argentina has begun recovering from its depression. Although the economy is still producing considerably less than before the crisis, and unemployment is much higher, growth has picked up in the past several quarters. A few Wall Street bankers are sniffing around again for deals to restructure defaulted debt, but the national government has ruled out hiring any firm that underwrote its bonds during the 1990s.

The brightening outlook in Argentina has helped attract a new inflow of funds from abroad, enough to drive the stock market and the peso sharply higher this year. This time, however, the government has responded with restrictions aimed at limiting the amount of "hot" money coming into the country. The move reflects the view of some in Argentina, notably Roberto Lavagna, the current economy minister, about the lessons that should be learned from the country's economic collapse.

"The lesson is, we must pay attention to bubbles," Lavagna said in a visit to Washington this year. "With stocks, or companies, or countries, all are part of the same phenomenon. Probably Argentina is the best example of a country."

For developing nations, "the worst period is when financial markets have the most liquidity," Lavagna said. "This is when countries make the worst mistakes. That is certainly the case in Argentina."

Special correspondents Brian Byrnes in Buenos Aires, and Sarah Delaney in Rome, contributed to this report.

Ludzie pracy w Argentynie zrobily produkuja teraz czas na Polskich Stoczniowcow

Ludzie pracy w Argentynie zrobily produkuja teraz czas na Polskich Stoczniowcow
" ZAJMOWAC, STAWIAC OPOR, PRODUKOWAC"

Rodacy polacy stoczniowcy nie lekajcie sie czas zajac stocznie dla Polski dla calego narodu Polskiego dla nas dla was dla waszych rodzin. zajac i zaczac produkowac. Jeden za wszystkich i wszestcy za jednego.

dzielimy sie rowno. Placa taka sama dla kazdego.



Film twórców Avi Lewisa i Naomi Klein (autorki antyglobalistycznej książki "No Logo'') opowiada o próbie przejęcia przez pracowników upadłych fabryk po krachu finansowym w Argentynie.

W wyniku krachu gospodarczego w Argentynie w 2001 roku, najlepiej prosperująca klasa średnia stanęła przed faktem opuszczonych i nierentownych fabryk oraz masowego bezrobocia. Winą za to autorzy filmu i jego bohaterowie obarczają bezwzględną ekspansję globalnego rynku. Na przedmieściach Buenos Aires trzydziestu niezatrudnionych pracowników kieruje się w stronę ich dawnej, obecnie - pustej fabryki. Żądają ponownego uruchomienia maszyn i prawa do pracy. Są oni częścią odważnego nowego ruchu pracowniczego.

Okupują zbankrutowane przedsiębiorstwa i tworzą miejsca pracy na ruinach upadłego systemu. Lecz przewodniczący i działacze tego ruchu wiedzą, że ich sukces jest jeszcze daleko. Muszą rzucać rękawicę sędziom, policjantom i politykom, którzy mogą ich projektowi zapewnić legalną protekcję lub gwałtownie eksmitować z fabryki.

Walka robotników rozgrywa się w tle kampanii prezydenckiej, w której głównym kandydatem jest architekt zapaści gospodarczej w Argentynie - Carlos Menem. Jeśli wygra, fabryki wrócą do dawnych właścicieli, dla których znaczą one tyle, co sterta złomu do sprzedania. Robotnicy uzbrojeni tylko w proce i wiarę w demokrację, stają twarzą w twarz z szefami, bankierami i całym systemem.

W dokumencie "Przejmowanie fabryk", który był pokazywany podczas PLANETE DOC REVIEW w 2005 roku, uderza przede wszystkim prosty dramat życia robotników i ich walka o godność i lepszy byt. Film otrzymał w 2004 roku Nagrodę Amerykańskiego Instytutu Filmowego dla Najlepszego Filmu Dokumentalnego oraz nagrodę publiczności na AFI Fest.
Przejmowanie fabryk (The Take) (1/9) (lektor pl)

Demonstracja w Poznaniu ks prof. Paweł Bortkiewicz UAM, WSKSiM (2009-10-23) Aktualności dnia

Demonstracja w Poznaniu ks prof. Paweł Bortkiewicz UAM, WSKSiM (2009-10-23) Aktualności dnia

słuchaj
zapisz



W 1995 r. uzyskał stopień doktora habilitowanego (rozprawa habilitacyjna: Zachowanie wartości moralnych w sytuacjach granicznych. Studium na podstawie polskiej łagrowej literatury pamiętnikarskiej) na Akademii Teologii Katolickiej. Na tej uczelni, już pod nazwą Uniwersytetu im. kardynała Stefana Wyszyńskiego, pełnił funkcję kierownika katedry Historii Teologii Moralnej. Obecnie jest wykładowcą Wydziału Teologicznego UAM i kierownikiem Zakładu Katolickiej Nauki Społecznej tamże. Po odejściu z wydziału Tomasza Węcławskiego w 2007 r. został także kuratorem Zakładu Teologii Fundamentalnej i Ekumenicznej. Od 2002 r. dziekan Wydziału Teologicznego - po wygaśnięciu kadencji 31 sierpnia 2008 r., następnego dnia objął funkcję prodziekana ds. nauki i współpracy naukowej. Decyzją Prezydenta RP z dnia 14 lutego 2007 roku uzyskał tytuł naukowy profesora.

Jest członkiem Polskiej Akademii Nauk
Prodziekan ds. nauki i współpracy międzynarodowej


ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz TChr

Rodacy Polacy Stoczniowcy Zajmijcie Stocznie i zacznijcie produkcje sami.

Rodacy Polacy Stoczniowcy Zajmijcie Stocznie i zacznijcie produkcje sami.



Relacja z manifestacji w obronie Stoczni Szczecińskiej, część 1/2




Solidarność ruch spo 2;eczny w Polsce, który uruchomi 2; efekt domina - demontując system komunistyczny w Polsce jak i ca 2;ej Europie Środkowej i Wschodniej, oddzia 2;ując także poza granicami.


Przejmowanie fabryk (The Take) (1/9) (lektor pl)



largest passenger vessel in the Mediterranean. Built at the GDYNIA Shipyards in Poland. It is completely automated, equipped with one of the

Polish shipyard workers & European Commission

Po więcej ciekawych filmów zapraszam tutaj: http://www.tiny.pl/hhdmh !! PODAJ LINKA DALEJ!

Film twórców Avi Lewisa i Naomi Klein (autorki antyglobalistycznej książki "No Logo'') opowiada o próbie przejęcia przez pracowników upad 2;ych fabryk po krachu finansowym w Argentynie.

W wyniku krachu gospodarczego w Argentynie w 2001 roku, najlepiej prosperująca klasa średnia stanę 2;a przed faktem opuszczonych i nierentownych fabryk oraz masowego bezrobocia. Winą za to autorzy filmu i jego bohaterowie obarczają bezwzględną ekspansję globalnego rynku. Na przedmieściach Buenos Aires trzydziestu niezatrudnionych pracowników kieruje się w stronę ich dawnej, obecnie - pustej fabryki. Żądają ponownego uruchomienia maszyn i prawa do pracy. Są oni częścią odważnego nowego ruchu pracowniczego.

Okupują zbankrutowane przedsiębiorstwa i tworzą miejsca pracy na ruinach upad 2;ego systemu. Lecz przewodniczący i dzia 2;acze tego ruchu wiedzą, że ich sukces jest jeszcze daleko. Muszą rzucać rękawicę sędziom, policjantom i politykom, którzy mogą ich projektowi zapewnić legalną protekcję lub gwa 2;townie eksmitować z fabryki.

Walka robotników rozgrywa się w tle kampanii prezydenckiej, w której g 2;ównym kandydatem jest architekt zapaści gospodarczej w Argentynie - Carlos Menem. Jeśli wygra, fabryki wrócą do dawnych w 2;aścicieli, dla których znaczą one tyle, co sterta z 2;omu do sprzedania. Robotnicy uzbrojeni tylko w proce i wiarę w demokrację, stają twarzą w twarz z szefami, bankierami i ca 2;ym systemem.

W dokumencie "Przejmowanie fabryk", który by 2; pokazywany podczas PLANETE DOC REVIEW w 2005 roku, uderza przede wszystkim prosty dramat życia robotników i ich walka o godność i lepszy byt. Film otrzyma 2; w 2004 roku Nagrodę Ameryka 4;skiego Instytutu Filmowego dla Najlepszego Filmu Dokumentalnego oraz nagrodę publiczności na AFI Fest.

Przejmowanie fabryk (The Take) (8/9) (lektor pl)



Solidarność

Rodacy Polacy Stoczniowcy Zajmijcie Stocznie i zacznijcie produkcje sami.

Rodacy Polacy Stoczniowcy Zajmijcie Stocznie i zacznijcie produkcje sami.


Solidarność ruch społeczny w Polsce, który uruchomił efekt domina - demontując system komunistyczny w Polsce jak i całej Europie Środkowej i Wschodniej, oddziałując także poza granicami.


Przejmowanie fabryk (The Take) (1/9) (lektor pl)



largest passenger vessel in the Mediterranean. Built at the GDYNIA Shipyards in Poland. It is completely automated, equipped with one of the

Polish shipyard workers & European Commission

Po więcej ciekawych filmów zapraszam tutaj: http://www.tiny.pl/hhdmh !! PODAJ LINKA DALEJ!

Film twórców Avi Lewisa i Naomi Klein (autorki antyglobalistycznej książki "No Logo'') opowiada o próbie przejęcia przez pracowników upadłych fabryk po krachu finansowym w Argentynie.

W wyniku krachu gospodarczego w Argentynie w 2001 roku, najlepiej prosperująca klasa średnia stanęła przed faktem opuszczonych i nierentownych fabryk oraz masowego bezrobocia. Winą za to autorzy filmu i jego bohaterowie obarczają bezwzględną ekspansję globalnego rynku. Na przedmieściach Buenos Aires trzydziestu niezatrudnionych pracowników kieruje się w stronę ich dawnej, obecnie - pustej fabryki. Żądają ponownego uruchomienia maszyn i prawa do pracy. Są oni częścią odważnego nowego ruchu pracowniczego.

Okupują zbankrutowane przedsiębiorstwa i tworzą miejsca pracy na ruinach upadłego systemu. Lecz przewodniczący i działacze tego ruchu wiedzą, że ich sukces jest jeszcze daleko. Muszą rzucać rękawicę sędziom, policjantom i politykom, którzy mogą ich projektowi zapewnić legalną protekcję lub gwałtownie eksmitować z fabryki.

Walka robotników rozgrywa się w tle kampanii prezydenckiej, w której głównym kandydatem jest architekt zapaści gospodarczej w Argentynie - Carlos Menem. Jeśli wygra, fabryki wrócą do dawnych właścicieli, dla których znaczą one tyle, co sterta złomu do sprzedania. Robotnicy uzbrojeni tylko w proce i wiarę w demokrację, stają twarzą w twarz z szefami, bankierami i całym systemem.

W dokumencie "Przejmowanie fabryk", który był pokazywany podczas PLANETE DOC REVIEW w 2005 roku, uderza przede wszystkim prosty dramat życia robotników i ich walka o godność i lepszy byt. Film otrzymał w 2004 roku Nagrodę Amerykańskiego Instytutu Filmowego dla Najlepszego Filmu Dokumentalnego oraz nagrodę publiczności na AFI Fest.

Przejmowanie fabryk (The Take) (8/9) (lektor pl)



Solidarność

Monday, October 5, 2009

pos. Antoni Macierewicz (2009-10-04) Rozmowy niedokończone

pos. Antoni Macierewicz (2009-10-04) Rozmowy niedokończone

słuchaj
zapisz





Thursday, October 1, 2009

Mariusz Kamiński CBA zagrożenia interesów ekonomicznych państwa

Mariusz Kamiński CBA zagrożenia interesów ekonomicznych państwa


Mariusz Kamiński CBA zagrożenia interesów ekonomicznych państwa

Afera większa niż rywinowska?
Nasz Dziennik, 2009-10-01
Budżet państwa mógł stracić nawet pół miliarda złotych w związku z przygotowywaniem projektu nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych - uważa Centralne Biuro Antykorupcyjne. Dlatego jego szef przesłał do premiera, prezydenta, Sejmu i Senatu informację dotyczącą zagrożenia interesu ekonomicznego państwa.

Mariusz Kamiński uważa, że w związku z pracami nad ustawą o grach doszło do zagrożenia interesów ekonomicznych państwa. Dlatego powiadomił nie tylko najwyższe organy w państwie, ale złożył zawiadomienie do prokuratora generalnego zawiadomienie o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa w tej sprawie. - Chodzi o pół miliarda złotych, które nie trafią do budżetu państwa - powiedział rzecznik CBA Temistokles Brodowski. - Ta sytuacja może przebić aferę Rywina - uważa poseł Zbigniew Wassermann (PiS). - Jeżeli mówimy o grach losowych, logiczne, że komuś bardzo zależy na tym, żeby nie dopuścić do takich zmian, komuś - to znaczy środowisku, które czerpie zyski z takiej działalności - dodaje.
Według Wassermanna, związek ze sprawą może mieć odwołanie w kwietniu wiceministra skarbu odpowiedzialnego za sprawy gier losowych. Poseł podkreśla, że jest zaniepokojony, ponieważ może się okazać, że "kupowanie ustaw" i wpływanie na ich treść może nie być fikcją.
"Głęboko zaniepokojony i zbulwersowany" doniesieniami CBA jest także, według słów Pawła Wypycha, prezydenckiego ministra, Lech Kaczyński. Wypych podkreśla, że chodzi tutaj o 500 mln zł, które według pierwotnych założeń miały trafić do budżetu i być przeznaczone na działania związane z Euro 2012. Uważa, że nasuwają się tu "analogie do afer", które nie powinny mieć miejsca. Minister podkreśla, że w tej sprawie pierwszymi osobami, które powinny podjąć pierwsze działania, są premier i prokurator generalny.
Dodał, że prezydent rozważa zaproszenie prezydiów Sejmu i Senatu celem przedyskutowania tych kwestii.
Wstrzemięźliwi są w tej sprawie posłowie koalicji, którzy podkreślają, że w obecnej chwili mamy do czynienia z bardzo enigmatycznymi i lakonicznymi informacjami, na podstawie których trudno formułować szersze opinie. I dlatego trudno powiedzieć, czy doszło tu do jakichś nadużyć. Ponadto posłowie wskazują, że proces legislacyjny ustawy o grach i zakładach wzajemnych jeszcze się nie rozpoczął, ponieważ projekt nie wpłynął dotychczas do Sejmu.

Zenon Baranowski

Sunday, September 27, 2009

Democracy of one million citizens in XVIc. Poland

Democracy of one million citizens in XVIc. Poland

Poland’s indigenous democratic process created the democracy, which had one million free citizens by the beginning of the seventeenth century. This happened within the multinational Polish Nobles Republic, which was rooted in the old Slavic tradition. The height of early military successes of Slavic Tribal Military Democracies happened already by the year 740 AD. It caused the Kingdom of the Franks to build its “Maginot Line” of that period, named “Limes Sorabicus” and “Limes Saxonia” build east of the Rhine River, from the Danish Mark in the north to the Mark of Avaria (now Bavaria) in the south. (Iwo C. Pogonowski: Hippocrene Books Inc, New York, 2000, 3rd edition 2008, page 3.)

Polish Noble Nation of one million people represented a milestone on the world history of representative government by its shear numbers by comparison with the number of free citizens in Athens of antiquity or even with the eighteenth century North America. The main issue of the American Revolution was “no taxation without representation.” That very issue was settled in Poland exactly four hundred years earlier, when regional legislatures obtained taxing authority, reduced taxes and secured the nomination of local people for the territorial administration. The royal succession was then made possible only with the consent of the masses of Polish nobility as represented by the regional legislatures. (ibid., page 39.)
.
The noble nation of Poland represented a unique phenomenon in the world history of the evolution of the representative government. The Act of Nieszawa of 1454 was called “the Magna Carta” of the masses of Poland’s nobility, in which, after 1569, each grown up male citizen had the right to offer his candidacy in the general elections for the head of state. Polish general elections were called “viritim” and the elected king who was to serve as the head of state and the chief of the executive branch of government. Already since 1501 the national parliament became the supreme power in the Kingdom of Poland, united with the Grand Duchy of Lithuania.

Professor I. Norman Davies of Oxford University summarized the governing principles of the sixteenth century Polish Republic, which were modern even by the standards of the 20th century. They are quoted on the page 77 in my book mentioned above; they were:

general elections of the head of state by all citizens
social contract between government and the citizens
the principle of government by consent
personal freedom
individual civil rights
freedom of religion
the value of self reliance
the prevention of authoritarian power of the state
The Union Act by the Parliament called the Seym of Lublin (1560) formally made Poland and Lithuania one country, which was to elect one head of state and chief executive with the title of the king crowned in Kraków. The Union of Lublin was called “The Republic of Good Will… Free Men with Free, Equals with Equal.” The Toleration Act of Warsaw of 1573 made Poland a “haven of the heretics.” It was based on the belief that honest government and mutual consent were fundamental for successful political action. The Seym continued to be the main forum for the political dialogue in the Polish Republic (ibid., page 82).

Unique in Europe, Polish indigenous democratic process was based on the fact that during the reign of the Piasts (c. 940-1370), the first Polish dynasty created a unique in Europe national defense system caused by the devastation of the Mongol invasion. While in western Europe the defense system was based on and alliance between the monarch and the fortified towns, in Poland the towns were full of German and other immigrants who often rebelled against the King of Poland, who had to depend on a then unique alliance of the throne with landowners. This fact led to creation in Poland of a “noble nation of free citizens,” of about 10% of the population while in the West nobility represented less than 1% of royal subjects.

Noble Nation of Poland was in over 90% Slavic origin and was composed approximately in 45% of ethnic Poles, 25% Ruthenians, 15% Bialorussians, 10% of Lithuanians and 5% Baltic Germans. The Noble Nation of Poland pioneered civil right in Europe while the Madna Carta Libertatum was forgotten for several centuries.

The 1396 marriage of Polish Queen Jadwiga d’Anjou, granddaughter of the sister of King Casimir the Great, with Władysław Jagiełło the Grand Duke Lithuania, grandson of prince Gedymin, who first defeated Mongol Army on the Dnieper River, marked the beginning of the great civilizing role of Poland between the Baltic and the Black Sea. This role included pioneering in Europe legalization of civil rights and liberties of the very numerous Polish-Lithuanian political nation of free citizens. Polish language became the language of civility, elegance and diplomacy in central and estern Europe. For several hundred years Polish language was used by the rulers of Kremlin in Moskow.

Polish language served for centuries as the main source of information about Latin western Europe, on the territory of the Eastern Orthodoxy domain of the Greek language. Unfortunately, the rulers of Moscow serving the Mongols, learned the brutal methods of Mongol absolute rule, and abandoned their Slavic traditions, starting with the brutal destruction of the Novgorod Republic in 1480ties.

In contrast one should mention the famous preamble to the union of Poland and Lithuania at Horodło of 1413 in which text were spelled out the noble ideals of the then developing Polish democratic process based on the ideals of charity and love. The Noble Republic created the largest area of freedom on the European continent for several centuries. Thus for example at the University of Cracow was created the best in Europe, school of astronomy, a student of which, Nicolaus Copernicus (Mikołaj Kopernik) gave the world the beginnings of modern astronomy. At that time in Germany Martin Luter burned Copernicus in effigy and called him “damned Polak-stronomer.”

Copernicus was an important leader of Renaissance in Poland, the son of Mikołaj Kopernik Sr., prominent copper merchant registered in Cracow in 1450ties, who served as a diplomat representing chancellor of Poland Cardinal Zbigniew Oleśnicki during negotiation with Prussian Estaes leading eventually to the unification of Prussia with Poland. He moved from Krakow to Toruń, where the future astronomer was born.

Mikołaj Koprenik Jr. also led Polish monetary reform in 1526 and introduced Polish zloty while combating German forgeries of Polish coins. In Copernicus’ treaty on Polish monetary reform of 1526 Copernicus spelled out for the first time in history the economic law that “bed money chases good money out of ciculation”in his Latin book published under the title Monetae Cudende Ratio also in 1526, when Thomas Gresham (c. 1519-1579) was seven years old.

Aristotle (384-322 BC) warned that democracies live under constant threat of falling under the rule of oligarchy. The seeds of the destruction of Polish Nobes Republic were sown already in 1589, when Slavic traditional law of succession was changed and inheritance could pass to the oldest son. Eventually this law became a basis for creation on latifundia of the magnates, some of whom in the seventeenth century had huge estates and private armies. Eventual fall the Nobles Republic of Poland was primarily caused by the politics of latifundia of the magnates in a very similar way as it happened to the Roman Republic of antiquity. An American historian in a conversation with me said that in this aspect the history of Poland is like the history of Rome “written in smaller letters.”

Poland’s Lechitic roots are even today reflected in Turkish word “Lechistan” for Poland. Thus,
Polish indigenous democratic process was based on regional legislatures, similar to the old Slavic meetings meeting called by Western Slavic Lechitic tribes as “vietse,” in Russian “vieche.” During these meetings ordinary people were debating, exchanged views and by means of elections authorized their representatives to speak for them in national parliament and then report back how well they performed their tasks as well to learn about the security of the commonwealth and new form abroad. Polish national culture was built by the “Noble Nation of Poland,” by the regional legislatures which formed Polish national culture “from below” in contradistinction to the West, where national cultures were build “from above” by the royal court and the towns. Had such indigenous democratic process happen in the West, it would most likely be described as an important and classical phenomenon in the history of the development of representative government.

Unfortunately partitions of Poland provided Hohezollerns the means to unify the 350 small German states with the capital in Berlin in the second part of the XIX c. and create autocratic state, which together with Russia changed the way Polish history has been written. Russia and Prussia inserted into world memory their predatory version of history and suppressed the true history of Poland.

Monday, September 7, 2009

O 40 oszczerstwach przeciw Janowi Kobylańskiemu

O 40 oszczerstwach przeciw Janowi Kobylańskiemu
Przez całe lata prowadzono niebywale brutalną nagonkę na najsłynniejszego dziś przywódcę polonijnego prezesa USOPAŁ Jana Kobylańskiego. Pozbawiono go funkcji konsula honorowego RP w Urugwaju i poddano skrajnym medialnym atakom w odwet za udzielenie otwartego poparcia innemu wielkiemu Polakowi na Obczyźnie prezesowi KPA Edwardowi Moskalowi, wówczas już lżonemu przez władze i kosmopolityczne media. Do tego momentu prezes Kobylański był wysławiany i obsypywany odznaczeniami przez kolejnych prezydentów RP w uznaniu jego niebywałego sukcesu – zjednoczenia Polonii z wszystkich krajów Ameryki Południowej. Dodajmy, że zaledwie rok przed usunięciem z funkcji konsula honorowego Kobylański otrzymał bardzo ciepłe w tonie gratulacje od takiego guru Unii Wolności jak ówczesny minister spraw zagranicznych Bronisław Geremek (!) Udzielenie przez Kobylańskiego poparcia Moskalowi, który podpadł środowiskom kosmopolitycznym za swą ostrą krytykę uległości J. Nowaka- Jeziorańskiego wobec Żydów, spowodowało gwałtowny zwrot w stosunku rządu i większości mediów na niekorzyść prezesa USOPAŁ. Nagle zaczęto go atakować, wręcz niszczyć, hojnie racząc wyzwiskiem „antysemita”, mającym dziś niemal równie niebezpieczny wydźwięk, co stary komunistyczny epitet „wróg ludu”.
W bezprzykładnej nagonce przeciw Kobylańskiemu wzięli udział zarówno bardzo wpływowi politycy i „luminarze” życia publicznego (vide prezes IPN L.Kieres) jak i rozliczni dziennikarze, wyspecjalizowani w oszczerstwach, tzw. „cyngle”. Uczestnicy kampanii fałszów przeciw Kobylańskiemu nie cofali się przed sięgnięciem do najbardziej prymitywnych oszczerstw, zniżając do absolutnego dna podłości. W kraju z ugruntowanym od stuleci rzetelnym wymiarem sprawiedliwości oszczercy dawno znaleźliby się pod kluczem. W najlepszym zaś dla nich razie musieliby publicznie odszczekiwać swe kalumnie, płacąc ogromne grzywny. W Polsce są całkowicie bezkarni, a nawet cynicznie szydzą z ofiary swoich oszczerstw, grając maksymalnie na zwłokę w wytoczonym im procesie. Najwyższy więc czas, by przebić balonik ich pychy i pokazać jak bardzo kretyńskie były ich pomówienia pod adresem jednego z największych Polaków z kręgów Polonii. To jest jednym z głównych celów mego szkicu. Chciałbym również, by ten szkic stał się jednym z elementów kuracji szokowej w myśleniu nad patologiami obecnego sądownictwa w Polsce. Sądownictwa, w którym odwleka się w nieskończoność ukaranie wyjątkowo skrajnych kalumni, godnych „perełek” stalinowskiej i goebbelsowskiej propagandy. Autorzy oszczerstw uderzających w Kobylańskiego specjalizują się w pracowitym nagłaśnianiu insynuacji i kłamliwych uogólnień, nie popartych żadnymi, ale to żadnymi dowodami. Triumfuje goebbelsowska metoda”kłamcie, kłamcie a na pewno cos z tego przylgnie” .Z nader bogatego arsenału pomówień przeciw prezesowi J.Kobylańskiemu wybrałem 40 najgłupszych oszczerstw. O ich bzdurności można się bardzo prosto przekonać, bez potrzeby żmudnego wertowania w różnego typu dokumentach.

Oszczerstwo 1:
Dziennikarz „Gazety Wyborczej” Mikołaj Lizut wielokrotnie powtarzał oszczercze pomówienie na temat rzekomych kulisów przyjazdu J.Kobylańskiego do Paragwaju. W „Gazecie Wyborczej” z 28 czerwca 2004 r. napisał o Kobylańskim „W 1952 r. wyjechał do Paragwaju. Nie ma na to dowodów, ale wszystko wskazuje, że za pomocą siatki Odessa, wspomagającej ucieczkę z Europy nazistów i ich współpracowników. W tym czasie krajem rządził krwawy dyktator gen.Alfredo Stroessner, który udzielał schronienia nazistowskim zbrodniarzom wojennym”.
Głupota i absurdalność tego oszczerczego pomówienia, wysmażonego przez Lizuta, polega na tym, że publicysta „Gazety Wyborczej” oparł go na wyjątkowo łatwym do obalenia kłamstwie. Otóż w momencie, gdy J.Kobylański przybył do Paragwaju w 1952 r. nie było tam żadnej dyktatury Stroessnera, a rządził prezydent Federico Chavez. Generał Stroessner został dyktatorem Paragwaju dzięki przewrotowi dopiero w dwa lata później- w 1954 roku (!) Można to bardzo łatwo sprawdzić w każdej encyklopedii, by przytoczyć choćby zapis w jednotomowej „Encyklopedii Popularnej PWN” (Warszawa 1997,s.816(. A jednak Lizut ćzaryzykował wystąpienie z tak hucpiarskim kłamstwem, wykorzystując fakt, że mało kto w Polsce zna daty z historii odległego Paragwaju, jakiegoś tam Chaveza czy Stroessnera.
Wykorzystując niewiedzę polskich czytelników, Lizut kolejny raz ponowił swe oszczerstwo w „Gazecie Wyborczej”z 26 listopada 2004 r. , pisząc o Kobylańskim: „W 1952 r. wyjechał do Paragwaju. Wiele wskazuje na to, że za pomocą siatki Odessa wspomagającej ucieczkę z Europy nazistów i ich współpracowników. W tym czasie rządził krwawy dyktator gen.Alfredo Stroessner, który udzielał schronienia nazistowskim zbrodniarzom”. W kolejnym artykule, opublikowanym przez Lizuta wspólnie z Karolem Doleckim pt. „Ścigany sponsor ojca Rydzyka” („Gazeta Wyborcza” z 22 marca 2005 r.) obaj autorzy napisali :”Był bogaty, kiedy w 1952 r. wyjechał do Paragwaju. Rządził tam wtedy krwawy dyktator gen. Alfredo Stroessner, który udzielał schronienia nazistowskim zbrodniarzom. Kobylański stał się zaufanym Stroessnera”.Na tle cytowanego wyżej oszczerstwa, powtarzanego szereg razy przez kłamcę-recydywistę Lizuta, warto dodać, że w 1954 r. w czasie przewrotu właśnie ludzie Stroessnera zabili głównego protektora Kobylańskiego w Paragwaju – b. ministra gospodarki dr Roberta Petita, który sprowadził w 1952 r. Kobylańskiego do Paragwaju.
Lizutowe oszczerstwo wkrótce znalazło nagłośnienie w tekście innego notorycznego kłamcy, byłego ambasadora Jarosława Gugały. W paszkwilu publikowanym na łamach „Newsweeka” z 28 marca 2005 roku Gugała oskarżył Kobylańskiego, że ten „(…) nie mając wyboru w 1953 roku uciekł za granicę, do Paragwaju- państwa, które stało się w owym czasie schronieniem dla hitlerowskich zbrodniarzy wojennych”.Gugała pomylił nawet datę wyjazdu Kobylańskiego do Paragwaju- wyjazd ten nastąpił w 1952, a nie w 1953 roku. Kreujący się na znawcę Ameryki Lacińskiej –Gugała „iberysta” najwidoczniej nie znał nawet faktu,że Stroessner udzielający schronienia nazistom doszedł do władzy w Paragwaju dopiero w 1954r., a nie w 1953 roku.

Oszczerstwo 2:
Do najbezczelniejszych oszczerstw o Kobylańskim stanowi przytoczona niżej potwarz J.Gugały, wypowiedziana w czasie audycji u Moniki Olejnik w Radiu Zet 23 marca 2005 roku : „Jan Kobylański, jak wiemy, jest człowiekiem, który zaczął w 1989 roku, kiedy mu się zawalił dotychczasowy jego świat, tzn.świat związków z Paragwajem i dyktatorem Paragwaju Stroessnerem(…) no zaczął się rozglądać za tym, kim by tutaj można było być i w jakim kraju można by rozpocząć swoja działalność. No w związku z tym, że jest Polakiem, wtedy sobie przypomniał, że jest Polakiem i zaczął działać jako Polak, on sam twierdzi, że impulsem dla tego była wizyta Jana Pawła II w Urugwaju, pierwsza wizyta w tym kraju w 1989 roku, wtedy w nim dokonała się taka wewnętrzna przemiana, na nowo zrozumiał, że można od czuwać dumę z bycia Polakiem, a nie tylko wstyd, jak do tego momentu odczuwał, no i zaczął działać(…)”. Kłamstwo Gugały ma wyjątkowo krótkie nogi. Prezes Jan Kobylański zaczął działalność polonijną nie w 1989 roku, a czterdzieści kilka lat wcześniej – w połowie lat pięćdziesiątych(!) W przygotowywanej przeze mnie do druku blisko 500-stronnicowej książce „Potępiany za patriotyzm.Sylwetka Jana Kobylańskiego” przytaczam w aneksie dokument, dowodzący, że już w 1955 r. działania Kobylańskiego dla Polonii paragwajskiej zwróciły nań uwagę tak wybitnych postaci emigracyjnych jak generał Tadeusz Bór-Komorowski i pułkownik Wincenty Iranek- Osmecki. W zamieszczonym przeze mnie w aneksie ich liście do Kobylańskiego z 12 października 1955 r. można było przeczytać, że obaj słynni Polacy zwrócili się do niego o pomoc dla podjętej przez nich inicjatywy. W kolejnym liście, publikowanym w aneksie mojej książki, wystosowanym przez generała T.Bora-Komorowskiego i płk.W.Iranek-Osmeckiego z dnia 18 stycznia 1957 r. można przeczytać podziękowania dla Kobylańskiego za jego „wydatną pomoc” dla polskiej akcji propagandowej na terenie Paragwaju. Autorzy listu podkreślali: ”Ofiarność Pana bardzo ułatwia prowadzenie tej akcji, za co prosimy przyjąć wyraz naszej gorącej wdzięczności”. Jak z tego widać Kobylański nie tylko, że nie wstydził się swej polskości, lecz pełną parą angażował się w działania polonijne. Wstydzić powinien się natomiast krętacz Gugała, który wymyślił cytowaną wyżej insynuację na temat Kobylańskiego. Dodajmy, że w paragwajskiej prasie z 1957r. można znaleźć podziękowania za gościnność okazaną przez Kobylańskiego w czasie przyjęcia polonijnej delegacji z Chicago. W mojej książce cytuję osobny list księdza polskiego z Chicago z podziękowaniami dla Kobylańskiego. Warto dodać, że już w 1957roku Jan Kobylański piastował godność wiceprzewodniczącego Towarzystwa Polskiego w Paragwaju. O nieprawdziwości twierdzeń Gugały insynuujących, że Kobylański zaczął „działać jako Polak” dopiero w 1989 r. po wizycie Jana Pawła II w Urugwaju świadczy również fakt, że już w 1988 r.Kobylański uzyskał funkcję prezesa polonijnych organizacji w Urugwaju. W tym samym 1988 roku został również wybrany prezesem Związku Polaków w Argentynie.
Warto tu wspomnieć również o innym obrzydliwym oszczerstwie Gugały , wypowiedzianym w radiowej jedynce 23 marca 2005r. w obecności prezesa IPN –Leona Kieresa. Gugała twierdził tam, iż: „Mówiono też wielokrotnie o tym, że (Kobylański-[JRN) nigdy nie przyznawał się do polskości aż do momentu, kiedy postanowił być działaczem polonijnym, natomiast utrzymywał zawsze bardzo dobre kontakty z Niemcami i sugerował, że sam jest właśnie Niemcem albo Francuzem, w każdym razie do polskości, do której w tej chwili tak bardzo wydaje się być przywiązany, wcale się wtedy nie przyznawał”. Przytoczone przeze mnie fakty na temat wielkiej aktywności polonijnej Kobylańskiego już w połowie lat 5o-tych całkowicie obalają kłamliwe brechty Gugały. Powinien je jak najszybciej odszczekać !

Oszczerstwo 3 :
Dość szczególnym oszczerstwem popisała się żona jednego z najzajadlejszych wrogów prezesa Jana Kobylańskiego R.Schnepfa dziennikarka telewizyjna Dorota Wysocka- Schnepf. Usiłując za wszelką cenę pomniejszyć znaczenie dokonań prezesa Kobylańskiego napisała w „Rzeczypospolitej” z 26 marca 2005 r.: „Jeszcze przed 15 laty w polonijnych środowiskach Paragwaju, Argentyny i Urugwaju, nie mówiąc o Polsce o Janie Kobylańskim nie słyszał nikt”. Prymitywne kłamstwo Wysockiej-Schnepf obalają fakty, o których pisałem już w kontekście „Oszczerstwa 2”, m.in. to, że Kobylański już w 1957 roku piastował godność wiceprzewodniczącego Towarzystwa Polonijnego w Paragwaju. W 1988 r.Kobylański został prezesem, polonijnej organizacji w Urugwaju- trudno przypuścić, by wybrano go na tę funkcję nic nie słysząc o nim. Podobny komentarz można odnieść do wybrania Kobylańskiego w 1988 r. prezesem Związku Polaków w Argentynie. Śmieszne jest sugerowanie, że w środowiskach polonijnych nie słyszano o Kobylańskim w sytuacji, gdy już w 1988 r. był najbardziej znanym i popularnym Polakiem na całym kontynencie południowoamerykańskim, słynął z bogactwa, wręczał nagrody na festiwalach filmowych, działał w paragwajskim komitecie olimpijskim. O jego wyjątkowym prestiżu w owym czasie świadczy m.in. fakt, że 27 października 1988 r. prezes Kobylański gościł w swej rezydencji siedmiu prezydentów krajów kontynentu południowoamerykańskiego.

Oszczerstwo 4:
Obecny minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski nazwał prezesa Kobylańskiego w swym wywiadzie-rzece pt.”Strefa zdekomunizowana”(Warszawa 2007,s.128) „niejakim” i „typem spod ciemnej gwiazdy”. Przypomnijmy więc, że Kobylański już w 1988 r. gościł siedmiu prezydentów południowoamerykańskich na swojej hacjendzie w Punta del Este w czasie, gdy Sikorski był jeszcze tylko „niejakim Sikorskim”, o którym nikt nie słyszał w świecie. U Kobylańskiego gościli m.in.prezydent L.Wałęsa, premierzy W.Pawlak, J.Olszewski, kilku marszałków Senatu, paru nuncjuszy, liczni biskupi i arcybiskupi. Nazwany przez Sikorskiego „typem spod ciemnej gwiazdy”, Kobylański posiada ponad 100 odznaczeń polskich i zagranicznych, w tym najwyższe odznaczenia polskie, poza Orderem Orła Białego. Został odznaczony m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia, przyznanym przez władze RP na uchodźstwie, Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia, przyznanym przez prezydenta L. Wałęsę, Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia z Gwiazdą, przyznanym przez prezydenta A. Kwaśniewskiego, Krzyżem Oświęcimskim, Honorowym Krzyżem Weteranów Walki o Niepodległość, Złotym Medalem „Zasłużonego dla Kultury Polskiej”, Złotym Medalem Zasługi dla Paragwaju. Czy takie odznaczenia przyznaje się „typowi spod ciemnej gwiazdy”?

Oszczerstwo 5:
W cytowanej książce(op.cit.,s.128) minister Sikorski określił prezesa J.Kobylańskiego jako „samozwańczego przywódcę Polonii latynoamerykańskiej”. Przypomnijmy więc, że Kobylańskiego w demokratycznych wyborach wybierano na prezesa kolejnych organizacji polonijnych w Paragwaju, Urugwaju i Argentynie. Że to Kobylański nakładem ogromnych wysiłków i poświęceń zorganizował I Kongres Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich A|meryki łacińskiej (USOPAŁ), na którym w sposób demokratyczny wybrano go na prezesa nowopowstałej organizacji. Nie był więc żadnym samozwańcem. O znaczeniu tego I Kongresu, na którym wybrano prezesem Kobylańskiego najlepiej świadczy grono jego gości z krajów Ameryki Poludniowej i z Polski. Honorowe przewodnictwo Kongresu objęli prezydent Argentyny dr Carlos Saul Menem i prezydent Republiki Urugwajskiej dr Luis Alberto Lacalle G. Herdera. W Kongresie uczestniczyło szereg znanych gości z Polski, m.in. prezes „Wspólnoty Polskiej” prof. dr hab. Andrzej Stelmachowski, wiceprezes „Wspólnoty Polskiej” ks. biskup Zygmunt Kamiński, delegat Kancelarii Prezydenta RP minister prof. Andrzej Zakrzewski, marszałek Senatu RP dr Adam Struzik, wiceprezes Rady Ministrów prof. Aleksander Łuczak, wiceminister spraw zagranicznych Iwo Byczewski, przewodniczący Senackiej Komisji dla Spraw Polonii Senator Jan Sęk, przewodniczący Sejmowej Komisji dla Spraw Polonii poseł Leszek Moczulski. Uczestnikom Kongresu przekazano teksty specjalnych orędzi z okazji Kongresu-od papieża Jana Pawła II i od Prezydenta RP Lecha Wałęsy.
Przypomnijmy tu jak wysoko oceniał rolę prezesa J.Kobylańskiego w integrowaniu środowisk polonijnych z całej Ameryki łacińskiej najbardziej kompetentny znawca tych spraw –długoletni prezes „Wspólnoty Polskiej”, b. marszalek Senatu prof.Andrzej Stelmachowski. W liście do naczelnego redaktora „Wprost” Marka Króla z dnia 5 sierpnia 1997 r. prezes A.Stelmachowski pisał m.in.:”Uważam za konieczne upomnienie się o nie szarganie dobrego imienia p. Prezesa Kobylańskiego. Jest to człowiek o ogromnych zasługach dla Polonii Południowo-Amerykańskiej. Jako prezes Związku Polaków Argentyny (także Urugwaju) potrafił doprowadzić do rzeczy niezwykłej: do powstania wspomnianego wyżej USOPAŁ, przy czym pierwszy Kongres sfinalizował z własnych środków, a drugi(jaki się odbył w ub. roku w Brazylii) poważnie wspomógł. (Podkr. JRN) W Buenos Aires ufundował Mauzoleum dla zasłużonych Polaków – emigrantów. Gdy osadnicy polscy w prowincji Missiones zostali zagrożeni w postawach bytu na skutek machinacji ludzi nieuczciwych – wytoczył proces w ich obronie.”.
W innym liście (z 13 listopada 2000) do naczelnego redaktora „Rzeczypospolitej” Macieja Łukasiewicza prezes A.Stelmachowski pisał m.in.:„Prezes J. Kobylański jest jedną z najbardziej liczących się postaci światowego życia polonijnego, człowiekiem, którego zasługi w odrodzeniu polskości w krajach Ameryki Południowej są niepodważalne, a nawet - nie waham się użyć tego określenia - nieporównywalne. Dzięki Jego wysiłkom powstała Unia Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej, której istnienie ożywiło życie polonijne w krajach Ameryki Południowej. USOPAŁ, jako organizator zjazdów Polonii tego kontynentu, stał się moderatorem życia kulturalnego, a także odrodzenia oświaty polskiej w krajach latynoskich. (Podkr.-JRN) Mecenat Jana Kobylańskiego doprowadził do upamiętnienia wybitnych Polaków w stolicach państw Ameryki Południowej. Również hojności Pana Kobylańskiego zawdzięczają m.in. swe funkcjonowanie Domy Polskie w Montevideo i Buenos Aires. Także staraniom i dobrym kontaktom p. J. Kobylańskiego w sferach rządowych Argentyny zawdzięczamy wiele, jeśli chodzi o dobre stosunki międzypaństwowe, o podniesieniu rangi miejscowych Polonii nie wspominając. Spektakularnym efektem Jego działań jest wprowadzenie do kalendarza świat państwowych Argentyny Dnia Osadnika Polskiego”.
Nawet tak zajadły dziś wróg Kobylańskiego Władysław Bartoszewski w swoim czasie potrafił należycie docenić zasługi prezesa USOPAŁ dla Polonii południowoamerykańskiej. 11 sierpnia 1995 r. Bartoszewski jako minister spraw zagranicznych pisał w liście do prezesa USOPAŁ m.in.:”Odpowiadając na Pański list z 26 czerwca 1995 r. chciałbym stwierdzić, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych w pełni docenia Pańskie zasługi dla odrodzenia polskości wśród naszych rodaków i ich potomków zamieszkujących w Ameryce Południowej. Mamy pełną świadomość tego, że to właśnie zaangażowanie Pana konsula doprowadziło do ożywienia działalności polonijnej, która zaowocowała utworzeniem Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polonijnych w Ameryce Łacińskiej (USOPAŁ).Tych niezwykle ważnych działań na rzecz spraw polskich nie sposób przecenić(…)”.


Oszczerstwo 6:
19 lutego 2008 r. minister R.Sikorski „popisał się” szczególnie ordynarnym oszczerstwem na temat prezesa J.Kobylańskiego wliście do Marszalka Senatu B.Borusewicza. Napisał tam m.in.: „Według mojej wiedzy Jan Paweł II nigdy nie zgodził się przyjąć Jana Kobylańskiego(…)”.To niezwykle infantylne kłamstwo, łatwe do obalenia dosłownie w jednej chwili Kobylańskiego szybko zostało powielone w oszczerczym tekście Jacka Pawlickiego „Kobylańskiemu MSZ nie przepuści” wydrukowanym w „Gazecie Wyborczej” z 29 lutego 2oo8. Nagłośnienie powyższego kłamstwa przez Pawlickiego spotkało się ze zdecydowanym potępieniem w liście protestacyjnym do tegoż redaktora „Gazety Wyborczej” wysłanym już 29 lutego 2008 r. z Montevideo przez -Elżbietę Lutomską, dyr. d/s kontaktów międzynarodowych USOPAŁ-u. Prostując kłamstwo, dyr. E. Lutomska pisała m.in. :
„Minister Sikorski po raz kolejny wykazał się zupełnym brakiem wiedzy na temat osoby Pana Jana Kobylańskiego Prezesa USOPAŁ, podając po raz kolejny mediom nieprawdziwe i niesprawdzone informacje i w ten sposób najzwyczajniej kłamiąc.
Pan Prezes Jan Kobylański spotkał się w swoim życiu wiele razy z Naszym Wielkim Polakiem Papieżem Janem Pawłem II. Pierwsze spotkanie miało miejsce w Argentynie w kwietniu 1987 roku. Kolejny raz Papież spotkał się z Panem Prezesem w Urugwaju, Montevideo w maju 1988. Dnia 19-21 czerwca 1996 Śp. Papież Jan Paweł II przyjął Pana Prezesa Jana Kobylańskiego na specjalnej audiencji wraz z delegacją USOPAŁ w Watykanie, gdzie uczestniczył we Mszy Świętej celebrowanej przez Jego Świętobliwość Papieża Jana Pawła II w prywatnej kaplicy. Papież udzielił błogosławieństwa oraz podarował pamiątkowy różaniec Panu Prezesowi jak i obecnym delegatom USOPAŁ”.

Oszczerstwo 7:
W cytowanym liście ministra R.Sikorskiego do marszałka Senatu B.Borusewicza znalazło się również inne łatwe do obalenia infantylne oszczerstwo. Sikorski pisał o USOPAŁ: „W rzeczywistości bowiem Unia pozostaje liczącym zaledwie kilkanaście osób prywatnym stowarzyszeniem(…)”. Wbrew temu kłamstwu USOPAŁ skupia wiele tysięcy osób zgrupowanych w setkach organizacji należących do USOPAŁ.
Oszczerstwo 8:
W jednym z najwcześniejszych oszczerczych tekstów na temat prezesa USOPAŁ- w tekście „Wprost” z 29 czerwca 1997 r. kłamliwie twierdzono o J.Kobylańskim, że „nie otrzymał od Lecha Wałęsy żadnego odznaczenia”. Przygwoździł to kłamstwo już prezes „Wspólnoty Polskiej” prof. Andrzej Stelmachowski w liście do naczelnego redaktora „Wprost” Marka Króla z 5 sierpnia 1997. Przypomnę tu, że Kobylański otrzymał od Wałęsy Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia, jak już wspominałem we fragmencie zbijającym Oszczerstwo 4.

Oszczerstwo 9:
Oszczerca-fanfaron Jarosław Gugała ,atakując prezesa J.Kobylańskiego pobił w swoim czasie wszelkie rekordy samochwalczych Brecht. Stało się tak podczas przesłuchania Gugały jako kandydata na ambasadora RP na Kubie. Gugała powiedział wówczas m.in.: „Poświęciłem pracy z Polonia bardzo wiele czasu i zrobiłem dla Polonii bardzo wiele. Zrobiłem dużo więcej w ciągu 4 lat mojego urzędowania dla Polonii w Urugwaju i nie tylko, niż pan Kobylański przez całe życie”.Reagując na ten wybryk bezmyślnej megalomanii p. Gugały muszę stwierdzić , że jakoś nic nie wiadomo szerzej o jakichkolwiek „dokonaniach” p.Gugały dla Polonii. Wiadomo tylko o jego zawziętych intrygach i nieustannej wojnie podjazdowej przeciw prezesowi J. Kobylańskiemu, prowadzonej przez całe 4 lata urzędowania Gugały w Urugwaju. Jak wielkie zaś były dokonania Kobylańskiego dla Polonii najlepiej świadczy przytoczona przeze mnie w komentarzu do Oszczerstwa 4 wypowiedź prof.Stelmachowskiego o zasługach prezesa USOPAŁ dla Polonii. Dodam, że prezes Kobylański co roku wydaje bezinteresownie co najmniej milion dolarów rocznie na potrzeby Polonii.

Oszczerstwo 10:
Liczni żurnaliści – oszczercy posuwali się nawet do prób podważania dowodów 20-miesięcznego pobytu J.Kobylańskiego w obozach koncentracyjnych, podważając fakty na ten temat. Typowe pod tym względem były kłamstwa oszczerczego żurnalisty z „Gazety Wyborczej” Mikołaja Lizuta. W paszkwilu publikowanym w „Wyborczej” z 28 czerwca 2004 (dodatek „Duży Format” Lizut kłamał :”Nazwisko Kobylańskiego nie figuruje w żadnej z obozowych dokumentacji”.Najlepszą odpowiedzią na to lizutowe kłamstwo był publikowany już 5 lipca 2004 r. w „Naszym Dzienniku” artykuł „Kalumnie i oszczerstwa”, pióra pracownika Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau dr Adama Cyry. Dr Cyra, jeden z najlepszych znawców problematyki obozu Auschwitz w Polsce zdecydowanie obalił kalumnie paszkwilanta z „Wyborczej”, negującego fakty o pobycie J.Kobylańskiego we wspomnianym niemieckim obozie zagłady. Dr Cyra przypomniał, iż już parę lat wcześniej – w numerze 36 kwartalnika „Wołyń i Polesie” z 2002 roku opublikował tekst na temat pobytu J.Kobylańskiego w obozie Auschwitz (Kobylański posiadał tam numer obozowy 156228). Dr Cyra przypomniał, że : „Za swoją obozową przeszłość Kobylański po latach został uhonorowany Krzyżem Oświęcimskim. Nazwisko Jana Kobylańskiego i jego współtowarzyszy obozowej gehenny zostało opublikowane w wydanej w 2000 r. przez Towarzystwo Opieki nad Oświęcimiem i Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu trzytomowej „Księdze Pamięci.Transporty Polaków z Warszawy do KL Auschwitz 1940-1944”. Dr Cyra podkreślił, że nie ma podstaw, „aby zaprzeczać, że Jan Kobylański posiadał w KL Auschwitz numer 156 228” i wyliczył liczne dane przemawiające za prawdziwością tego faktu. Zaznaczył przy tym, iż koronnym faktem, przemawiającym za pobytem J.Kobylańskiego w KL Auschwitz jest numer obozowy wytatuowany na jego ramieniu. Dr A.Cyra zacytował również fragmenty listu J.Kobylańskiego do redakcji kwartalnika „Wołyń i Polesie” z 28 stycznia 2003 r.:”(…) Międzynarodowy Czerwony Krzyż (…) a konkretnie działające przy nim Międzynarodowe Biuro Poszukiwań (…), odpowiadając na zapytanie polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych (nr ref. MSZ 390-11/95) poinformowało polskie ministerstwo w dniu 27 lipca 1998 (nr ref. 1 806 786), iż w archiwum Międzynarodowego Czerwonego Krzyża mają mnie zarejestrowanego jako więźnia politycznego nr 156 228 obozu koncetracyjnego w Oświęcimiu. Kopię owego dokumentu przesyłam Państwu w załączeniu.
Ponadto, 3o sierpnia 2002 r. w ramach programu odszkodowań za pracę przymusową i niewolniczą w Niemczech, biuro Międzynarodowej Orrganizacji ds. Migracji w Genewie (International Organization for Migration-IOM) przyznało mi odszkodowanie za pobyt w niemieckich obozach koncentracyjnych”.
Dr Cyra wyjaśnił na koniec, że „z zaświadczenia Biura Poszukiwań Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w Arolsen z 27 lipca 1998 roku, udostępnionego przez Jana Kobylańskiego, wynika, iż był on nie tylko więźniem KL Auschwitz, lecz potem także KL Mauthausen-Gusen, KL Gross-Rosen, KL Flossenburg, KL Natzweiler i ostatecznie został wyzwolony w KL Dachau przez żołnierzy amerykańskich wiosną 1945 roku”.
Rzecz znamienna – świetny źródłowy tekst dr Adama Cyry został całkowicie przemilczany przez wszystkie te media, które przedtem „popisywały się” oszczerstwami na temat obozowej przeszłości Kobylańskiego.
Ostateczne obalenie kłamstw oszczerców-negacjonistów co do obozowej przeszłości prezesa J.Kobylańskiego przyniósł najbardziej miarodajny werdykt-urzedowa decyzja Kierownika Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych Wiktora Spirydonowicza z 22 października 2007 roku. Kierownik Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych Wiktor Spirydonowicz w pełni potwierdził słuszność stwierdzeń Jana Kobylańskiego na temat jego pobytu w hitlerowskich więzieniach i obozach zagłady. W związku z tym „przyznał Janowi Kobylańskiemu” uprawnienia kombatanckie w wymiarze jednego roku i ośmiu miesięcy z tytułu przebywania od sierpnia 1943 roku do końca kwietnia 1945 roku w hitlerowskich więzieniach i obozach zagłady: w więzieniu Pawiak w Warszawie oraz w obozach koncentracyjnych Oświęcim-Brzezinka, Mauthausen, Gross-Roseen, Flossenburg, Natzwailer i Dachau”.
Zarówno decyzja Kierownika Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, jak i ustalenia IPN-u pozostają nadal szerzej nieznane polskim czytelnikom. Poinformowało o nich tylko kilka czasopism i jeden patriotyczny dziennik prawicowy. Żadne, ale to żadne z mediów, które przedtem tak hojnie rzucały krzywdzącymi, oszczerczymi pomówieniami przeciwko prezesowi J. Kobylańskiemu, nawet nie zająknęło się na temat obalających ich kłamstwa ustaleń Urzędu do spraw Kombatantów i Osób represjonowanych oraz IPN-u. Jakże celny i wymowny zarazem był komentarz, sygnowany przez MZM w tej sprawie na łamach „Naszej Polski” już 6 lutego 2007, świeżo po pierwszym komunikacie IPN o umorzeniu śledztwa: „Sprawiedliwości stało się zadość. „Gazeta Wyborcza” i inne media, które rozpętały nagonkę nienawiści przeciwko temu zasłużonemu dla sprawy polskiej działaczowi polonijnemu (udało mu się zintegrować pod jednym szyldem grupy polonijne z Ameryki Łacińskiej i Południowej), powinny Jana Kobylańskiego przeprosić. Oczywiście, nic takiego nie nastąpi. Nie po to sączy się kłamstwo, by następnie przyznać się do niego”. Milczenie najbardziej wpływowych mediów w tej sprawie jest tym bardziej oburzające, gdy zważymy, że szmatławe oskarżenia przeciw Kobylańskiemu nagłaśniano przez parę lat wobec milionów czytelników, telewidzów i słuchaczy radia. Do rangi prawdziwego skandalu urasta fakt, ze nawet w ostatnim czasie – w 2008 roku publicznie nagłaśniał te oszczerstwa fanatyczny warchoł na stanowisku wicemarszałka Sejmu Stefan Niesiołowski.

Oszczerstwo 11:
W kampanii oszczerstw przeciwko prezesowi J.Kobylańskiemu wielce niechlubną rolę odegrali dwaj wysocy urzędnicy – szefowie IPN: prezes IPN Leon Kieres (dziś senator RP) i szef pionu śledczego IPN c w tym kontekście bardzo interesujący fragment artykuluWitold Kulesza. Przypomnijmy tu, że oszczercaLizut w artykule publikowanym w „Gazecie Wyborczej” 24 marca 2005 r. zadał miażdżący –jego zdaniem- cios osobie Kobylańskiego, powołując się na publiczna wypowiedź szefa pionu śledczego Witolda Kuleszy z poprzedniego dnia. Głosila ona, expressis verbis, że w dokumentach „zachowały się relacje świadków, które w sposób nie budzący wątpliwości wskazują ,że Janusz Kobylański zadenuncjował rodzinę żydowską”. Prowadzone z wielkim nakładem kosztów poszukiwania śladów rzekomego szmalcownictwa Kobylańskiego zakończyły się całkowitym fiaskiem. Nie znaleziono, bo nie było to możliwe, żadnych dowodów winy J. Kobylańskiego. Już 20 kwietnia 2006 r.wspomniany wyżej jeden z głównych polskich wrogów Kobylańskiego, ówczesny wiceprezes IPN i szef pionu śledczego Witold Kulesza (na szczęście szybko usunięty z obu funkcji po objęciu prezesury IPN przez J. Kurtykę) z żalem wyznawał publicznie: „(…) dotychczas nie znaleziono dowodów, by prezes Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej Jan Kobylański, istotnie zadenuncjował w czasie wojny małżeństwo Żydów. Nadal trwają czynności sprawdzające IPN wobec tego polonijnego biznesmena z Urugwaju, uchodzącego za sponsora Radia Maryja.(…)”. Porównajmy tę wypowiedż Kuleszy z kwietnia 2006 r., przyznającą, że „nie znaleziono dowodów” przeciw Kobylańskiemu z wcześniejszą wypowiedzią tegoż Kuleszy jako szefa pionu śledczego IPN z 2005r., że IPN posiada „nie budzące wątpliwości” dowody winy Kobylańskiego”. Jak panu nie wstyd tak kłamać, panie Kulesza ? Smutnym przykładem nieuczciwości naszych wysokich urzędników pozostaje fakt, że Kulesza po obaleniu jego insynuacji nie zdobył się nigdy na coś, co byłoby obowiązkiem każdego uczciwego „człowieka honoru”- na publiczne przeproszenie tak oszczerczo pomówionego przezeń wczesniej prezesa USOPAł.
Widząc zupełną bezowocność i bezpodstawność oskarżeń przeciwko Kobylańskiemu, nowe władze IPN podjęły jedynie słuszną decyzję – w styczniu 2007 r. pion śledczy IPN ostatecznie umorzył śledztwo przeciwko Kobylańskiemu. (Por. „Gazeta Wyborcza” z 31 stycznia 2007). 8 marca 2007 r. prezes IPN-u Janusz Kurtyka skierował do wicemarszałka Sejmu Ryszarda Legutko oświadczenie stwierdzające m.in., że prowadzone od kwietnia 2005 r. śledztwo IPN-u oraz rozległe poszukiwania i kwerendy archiwalne „nie doprowadziły do potwierdzenia informacji, jakoby sprawcą wydania w ręce funkcjonariuszy gestapo rodziny Szenderów był Jan Kobylański, były konsul honorowy RP w Urugwaju. W tej sytuacji prokurator Oddziałowej Komisji (IPN) w Warszawie (…) odmówił wszczęcia śledztwa w przedmiotowej sprawie, przyjmując za podstawę swojej decyzji przepis art. 17 §1 pkt 7 kodeksu postępowania karnego”.
W ślad za decyzją IPN poszedł wspomniany już przez mnie werdykt Kierownika Urzędu do spraw Kombatantów i Osób represjonowanych z października 2007 roku. Stanowczo odrzucał on, godzące w status J. Kobylańskiego, oszczercze supozycje niektórych dziennikarzy. Decyzja Kierownika Urzędu akcentowała przy tym, że: „Postępowanie, prowadzone przez pion śledczy IPN nie dało podstaw do przyjęcia, ze Jan Kobylański kolaborował z Niemcami. Dowodów takich nie ujawniono również w aktach Prokuratury Sądu Okręgowego w Warszawie (PSOW 671), udostępnionych przez Instytut Pamięci Narodowej(…)”.
Warto przytoczyć w tym kontekście bardzo interesujący fragment tekstu Julii de Blanckville-Branickiej, publikowanego w chicagowskim „Kurierze Codziennym” z 3-5 kwietnia 2008 r. Autorka artykułu ubolewała, że wśród oskarżonych o kalumnie spotwarzające postać prezesa USOPAŁ nie znaleźli się obaj byli szefowie IPN: b.prezes IPN L.Kieres i b.szef pionu śledczego IPN W.Kulesza. Autorka tekstu z „Kuriera Codziennego „ przypominała w tym kontekście szczególna odpowiedzialność obu panów za oszczerstwa , wypowiedziane przeciw J.Kobylańskiemu, pisząc: „(…) oni byli urzędnikami państwowymi w sposób szczególny odpowiedzialnymi za prawdę i obdarzonymi publicznym zaufaniem stosownym do pełnionej funkcji. Co więcej – włodarze ówczesnego IPN popełniali wówczas jak najbardziej świadome i inne przestępstwo – przekroczenia swoich uprawnień i niedopełnienia swoich obowiązków w umyślnym działaniu na niekorzyść podmiotu prywatnego. Jest na to w polskim prawie karnym odrębny paragraf bardzo poważnie traktujący skłonność niektórych urzędników do udziału w rozmaitych spiskach wymierzonych w interesy prywatne lub publiczne. I mający takim przestępstwom zapobiegać. Co więcej: Kieres i Kulesza nadto poświadczali nieprawdę w sposób mający znaczenie co do skutków prawnych. To jest odrębne przestępstwo urzędnicze”.

Oszczerstwo 12:
Wśród najpodlejszych oszczerstw rzuconych przeciw prezesowi USOPAŁ niewątpliwie prym wiedzie oskarżenie o jego rzekome szmalcownictwo w czasie wojny. W nagłośnieniu tej kalumni szczególną rolę odegrał publicysta „Rzeczypospolitej” Jerzy Morawski, dobrze znany ze swego zamiłowania do jadowitych oszczerstw i paszkwili (m.in. jako jeden z inicjatorów kolejnej kampanii fałszów przeciw Radiu Maryja). Atakując Kobylańskiego w tekście „Mroczne strony milionera” („Rzeczpospolita” z 19 marca 2005), Morawski sięgnął do tak chętnie używanej maczugi oskarżeń o antysemityzm. Wykorzystał w tym celu przeciwko Kobylańskiemu bardzo nieświeże, wręcz zatęchłe, oskarżenia z doby stalinowskiej PRL-u. Były to oskarżenia, które upadły nawet wtedy – w ponurej dobie stalinowskiej – z powodu nazbyt groteskowej wręcz ich niewiarygodności. Chodziło o zeznania, złożone przez niejaką Leokadię Sarnowską w 1947 roku, zarzucające, że ojciec Jana Kobylańskiego – Stanisław, i on sam, rzekomo wydali gestapo żydowską rodzinę Szenkierów i Barskich. Miało to mieć miejsce na początku 1943 roku. Wcześniej obaj Kobylańscy mieli jakoby otrzymać od tejże żydowskiej rodziny duże pieniądze (za pośrednictwem Sarnowskiej) za wyrobienie polskich dokumentów. Według opowieści Sarnowskiej, do kryjówki wpadli gestapowcy, którzy zabrali ich do getta. Cała historia wyraźnie nie trzymała się kupy. Gestapowcy, trafiając na kryjówkę Żydów, i to w 1943 r., w czasie szalejącej eksterminacji, nie patyczkowali się ich wywożeniem do Getta, lecz rozstrzeliwali na miejscu. Zdumiewa fakt, że Sarnowska tak późno, bo dopiero w 1947 roku złożyła swe pierwsze doniesienie przeciwko Kobylańskim. Było to aż w 4 lata po ich rzekomej denuncjacji i w dwa lata po zakończeniu drugiej wojny światowej. Stąd nader uzasadnione wydają się przypuszczenia adwokata Andrzeja Lwa-Mirskiego, występującego z pozwem przeciwko J. Morawskiemu: „(…) autor artykułu nie podaje czytelnikowi daty, kiedy Leokadia Sarnowska złożyła pierwsze doniesienie do Prokuratury w Warszawie. (…) Gdyby czytelnik się o tym dowiedział, mógłby spytać – czemu tak późno. Czy za tym nieweryfikowalnym pomówieniem kryje się np. chęć zemsty czy próba wyłudzenia pieniędzy od adwokata Stanisława Kobylańskiego? Pytania te są bardzo ważne, więc autor postanowił ich uniknąć. (…) Czy tak zupełnie nieprawdopodobnym wydaje się scenariusz, w którym Leokadia Sarnowska, wykorzystując brak kontaktu Janusza Kobylańskiego z ojcem, zjawia się u Stanisława Kobylańskiego, żądając na podstawie zmyślonej historii zwrotu „wyłudzonych” przez jego syna kosztowności. A gdy ten z oczywistych przyczyn odmawia, donosi o fikcyjnym przestępstwie organom ścigania? Nawet bez żadnych dowodów ta teza wydaje się być bardziej prawdopodobna, aniżeli ta, przedstawiona przez Leokadię Sarnowską. (…)”.
Nieprawdziwy okazał się, podany przez Sarnowską, rzekomy adres Kobylańskiego na ulicy Wspólnej – nigdy tam nie mieszkał, stąd nie było też jego wpisu do książki meldunkowej w czasie wojny. Taki meldunek był zaś bezwzględnie konieczny w miejscu zamieszkania, i był tym bardziej potrzebny dla uzyskania kartek na żywność. Sarnowska nie Szenkierów, rzekomo wydanych Niemcom. W czasie śledztwa UB nie natrafiono nawet na jakiekolwiek potwierdzenie zarzutów Sarnowskiej. Nie potrafiła ona nawet podać jakiegokolwiek dowodu na to, że w ogóle istniała żydowska rodzina Szenkierów. W czasie trwającego aż siedem lat śledztwa prokurator nie zdobył żadnych, ale to żadnych dowodów przeciw Stanisławowi i Janowi Kobylańskim. W tej sytuacji nawet tak zdominowana przez Żydów bezpieka, tak podejrzliwa wobec polskich patriotów, uznała wymysły Sarnowskiej za całkowicie nieprawdopodobne i w 1954 roku śledztwo zostało całkowicie umorzone. Mnożący dziś insynuacje przeciw Kobylańskiemu Lizut, Gugała, Morawski, Schnepf czy Kieres, okazali się w swych oszczerstwach bardziej gorliwi od stalinowskiej bezpieki…
W całej sprawie jest jeszcze jeden bardzo ważny fakt, gruntownie przeczący wymysłom Sarnowskiej. Otóż, oskarżony przez nią o rzekome szmalcownictwo i współpracę z nazistami Jan Kobylański, sam był przez dwadzieścia miesięcy więźniem nazistowskich więzień i obozów zagłady (jak to wcześniej opisuję). Ostatecznie potwierdziła ten fakt decyzja Kierownika Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych Wiktora Spirydonowicza z 2 października 2007 r. Trudno uwierzyć, by naziści tak mocno prześladowali swojego rzekomego współpracownika!
Warto dodać, że oskarżany przez Sarnowską o współdziałanie w rzekomym szmalcownictwie wraz z synem Janem, jego ojciec adwokat Stanisław Kobylański przeszedł pozytywną weryfikację przed wojewódzką radą adwokacką w 1951 r. Był to zaś okres najskrajniejszego stalinizmu, gdzie raczej nie patyczkowano się ani trochę wobec osób podejrzanych o jakieś złe rzeczy wobec Żydów.

Rzecz ciekawa, że informacje o więziennej i obozowej przeszłości Jana Kobylańskiego wcale nie przez niego zostały po raz pierwszy nagłośnione. Wrogowie Kobylańskiego mogliby to starać się obalić, jak to robią, jako nie prawdziwy wymysł i nieuzasadnione przechwałki samego Jana Kobylańskiego. Przypomnijmy jednak, że jak to przyznaje sam Morawski, po raz pierwszy o więziennych i obozowych losach Jana Kobylańskiego można było dowiedzieć już w maju 1948 r.(!) z zeznań jego ojca – adwokata Stanisława Kobylańskiego. Podczas przesłuchania zeznał on, że jego syna „Janusza Kobylańskiego aresztowało gestapo za czyny patriotyczne. Uwięziono go na Pawiaku, przebywał w Oświęcimiu i Gross-Rosen”. Zapytajmy, jaki ewentualny interes miałby S. Kobylański, by składać w 1948 r. rzekome fałszywe zeznania na temat przeszłości obozowej jego syna, co mogło przecież spotkać się z surową karą w przypadku wykrycia nieprawdy, począwszy od usunięcia z zawodu adwokata?

Oszczerstwo 13:
W oszczerczych wypowiedziach na piśmie i w radiu wciąż upowszechniano tezę, jakoby w 1955 roku nadspodziewanie szybko umorzono sprawę z podejrzenia o szmalcownictwo przeciw Janowi Kobylańskiemu i jego ojcu mecenasowi Stanisławowi Kobylańskiemu. Sugerowano, że „komuś musiało zależeć, aby to śledztwo szybko zakończyć”. I tu snuto oszczercze domysły, że śledztwo nazbyt szybko, błyskawicznie i przedwcześnie umorzono z powodu rzekomych powiązań Jana Kobylańskiego z sowieckim wywiadem. Tak twierdził na przykład w „Newsweek”-u znany z jadowitych oszczerstw przeciw Kobylańskiemu Jarosław Gugała. Według jego paszkwilu we wspomnianym czasopiśmie: „ W życiorysie Kobylańskiego pojawia się także watek możliwej współpracy z komunistami. Wskazuje na nią na przykład tajemnicze błyskawiczne umorzenie śledztwa w sprawie szmalcownictwa Kobylańskiego w 1955 roku w Polsce”. Z kolei autorzy „Gazety Wyborczej”(edycja toruńska z 22 marca 2005) Karol Dolecki i Jacek Hołub twierdzili, że „sprawę zamknięto w 1954 r,(?!), bo Kobylański zniknął”.Zarzuty te skutecznie obalił występujący w imieniu Jana Kobylańskiego przeciwko oszczerczym dziennikarzom i dyplomatom mecenas Andrzej Lew- Mirski. Przypomniał on, że sprawy obu Kobyłańskich wcale nie zakończono szybko i przedwcześnie, bo trwała ona wiele lat (od 1948 do 1955 r.) .Nie znaleziono przez ten czas jednak żadnych dowo dów winy Kobylańskich. Nieprawda jest twierdzenie redaktorów „Wyborczej”,że sprawę umorzono, bo Jan Kobylański zniknął. Jego adres był cały czas w Polsce znany, a przy tym sprawa toczyła się również przeciw jego ojcu Stanisławowi, który nadal przebywał w Polsce i prowadził praktykę adwokacką. Jak pisal w swym pozwie mec.Andrzej Lew-Mirski : „ Powojenne miejsce pobytu podejrzanych Stanisława i Janusza Kobylańskich było znane polskim władzom. Pierwszy z nich do chwili śmierci w 1967 roku czynnie wykonywał zawód adwokata w Radomiu, a jego syn po uwolnieniu z obozu w Dachau podróżował po Europie (głównie Austrii i Włoszech), prowadząc działalność handlową. Wielokrotnie za pośrednictwem Czerwonego Krzyża czy też ośrodków konsularnych przedłużał sobie paszport. Po śmierci ojca także Sąd Rejonowy prowadzący sprawę spadkową nie miał problemów z poinformowaniem Janusza Kobylańskiego o przebiegu toczącego się postepowania. Skoro więc żaden z nich nie był poszukiwany, nie odbywał wyroku w więzieniu, a w dodatku Stanisław Kobylański wykonywał zawód zaufania publicznego, to czy Prokurator badający sprawę miał prawo stwierdzić, że Stanisław Kobylański i jego syn popelnilio zarzucane im przez IPN czyny ?(…)”.

Oszczerstwo 14:
Jerzy Morawski w swych oszczerczych dywagacjach na temat Kobylańskiego sięga po granice groteski. Z jednej strony twierdzi, że nie ma potwierdzenia uwięzienia Kobylańskiego na Pawiaku, czy w obozie w Auschwitz. Z drugiej strony jednak posuwa się do kolejnej dywagacji, pisząc: „Hipotez, co do faktycznej roli Janusza Kobylańskiego w obozach koncentracyjnych – jeżeli tam się znalazł – jest wiele. Bardzo prawdopodobne, że sędzia Juński, spotykając się w okupowanej Warszawie w 1943 roku z przestępczą działalnością Janusza Kobylańskiego, która i jemu zagrażała, powiadomił akowskie podziemie. Ścigało ono szmalcowników. Czy Kobylański wiedząc, że grunt pali mu się pod nogami, nie wybrał „ucieczki do przodu” i nie dał się wywieźć Morawski w swych oszczerczych dywagacjach na temat Kobylańskiego sięga po granice groteski. Z jednej strony twierdzi, że nie ma potwierdzenia uwięzienia Kobylańskiego na Pawiaku, czy w obozie w Auschwitz. Z drugiej strony jednak posuwa się do kolejnej dywagacji, pisząc: „Hipotez, co do faktycznej roli Janusza Kobylańskiego w obozach koncentracyjnych – jeżeli tam się znalazł – jest wiele. Bardzo prawdopodobne, że sędzia Juński, spotykając się w okupowanej Warszawie w 1943 roku z przestępczą działalnością Janusza Kobylańskiego, która i jemu zagrażała, powiadomił akowskie podziemie. Ścigało ono szmalcowników. Czy Kobylański wiedząc, że grunt pali mu się pod nogami, nie wybrał „ucieczki do przodu” i nie dał się wywieźć do obnozu koncentracyjnego .
Bardziej absurdalnego kłamstwa trudno byłoby szukać w annałach prasy. Czy ktoś o normalnych zmysłach mógłby zdobyć się na sugerowanie, że Kobylański z obawy przed Armia Krajową postanowił się „schować” w hitlerowskim obozie zagłady.Ten fragment tekstu J.Morawskiego, to istne matołectwo !


Oszczerstwo 15:
Najczęściej oszczercze pomówienia miały charakter nie opartych na żadnych dowodach, kalumniatorskich przypuszczeń. Na przykład stary komunistyczny krętacz Daniel |Passent, były panegiryczny chwalca gen. W. Jaruzelskiego i stanu wojennego, pisał w tekście: „Upadek Don Juana” („Polityka” z dnia 2 kwietnia 2005 r. o Kobylańskim: „Za co – jeśli w ogóle – trafił do obozu: za działalność patriotyczną, jak twierdzi, czy na skutek nieporozumień z hitlerowskimi mocodawcami na tle rozliczeń żydowskich pieniędzy?” Jakim prawem D. Passent pozwalał sobie na tak obrzydliwe przypuszczenia?

Oszczerstwo 16:
Czasami w tych samych oszczerczych artykułach bez skrupułów podaje się niedaleko siebie diametralnie sprzeczne wersje na temat wojennych losów J.Kobylańskiego, zawsze z myślą, by w jakiś sposób zohydzić przeszłośc prezesa USOPAŁ. Nader typowe pod tym względem jest oszczercze „pisarstwo” M. Lizuta. W znacznej części swego artykułu z Gazety Wyborczej” z 28 czerwca Lizut próbował zanegować pobyt Kobylańskiego w obozach. Nie przeszkodziło to Lizutowi nieco później w tym samym artykule, że być może Kobylański był jednak w obozie, ale w charakterze kapo (!) Przedstawił to przypuszczenie w formie pytającej, jako rzekome zapytanie Biłozura : „ A może Janusz był kapo w obozie albo ma jakąś czarną przeszłość z czasów wojny ?”.Dziś trudno to ustalić”. Insynuację tę wspiera inna insynuacja zawarta w tekści Lizuta- sugestia, że obozowy przyjaciel Kobylańskiego Kramer był esesmanem. Lizut pisze: „Tymczasem wśród południowoamerykańskiej Polonii od lat słychać szepty, że ów obozowy dobroczyńca, Austriak o nazwisku Kramer, nie był więźniem, lecz jednym z esesmanów z obozowej załogi”. Wcześniej Lizut dowodził, że nie ma ani śladu po Kobylańskim w archiwum Muzeum Narodowego w Dachau, czyli, że Kobylański nie mógł być tam więźniem. Teraz z kolei dowiadujemy się, że był tam w obozie, ale przyjaźnił się z esesmanem, a więc ma podejrzaną przeszłość. Z kolei główne źródło na które powołuje się Lizut, twierdząc, że przyjaciel Kobylańskiego Kramer był esesmanem to rzekome „szepty” wśród Polonii. A cóż to za źródło te rzekome „szepty”? Może to SA znów „szepty” kogoś ze zwierzchników Lizuta w „Wyborczej” który polecil mu jak najwięcej oszczerczo nakłamać o Kobylańskim. Głównym rzekomym źró dłem rozlicznych baśni Lizuta o Kobylańskim jest jakoby 82-letni weteran Leopold Biłozur, były oficer WP. Otóż Biłozur z ogromnym oburzeniem zaprzeczył wkładanym w jego osta przez Lizuta bajkom na temat Kobylańskiego. Biłozur wystąpił z tym zaprzeczeniem w „Liście Otwar tym” do Adama Michnika, drukowanym w chicagowskim „Kurierze Codziennym” z 24-26 września 2004 i w warszawskim „Głosie” z 25 września 2004 r.
Oszczerstwo 17 :
Lizut zamieszcza kolejne kłamstwo, zanegowane przez Biłozura: „ Biłozur opowiada, że tuż po wyzwoleniu obozu w Dachau, gdy niedawni więźniowie chodzili jeszcze w pasiakach, Kobylański już miał własny samochód z szoferem”.Wyśmiał to ordynarne kłamstwo mecenas Andrzej Lew-Mirski, autor pozwu przeciw Lizutowi, pisząc: „Zarzut jest o tyle absurdalny – ale nade wszystko zniesławiający- że jeśli Jan Kobylański miałby współpracować z niemiecką załogą obozu, to do dnia dzisiejszego któryś z towarzyszy niedoli na pewno by go rozpoznał, a wyzwoliciele nie nagrodziliby hitlerowskiego sługusa służbą i autem.
Oszczerstwo 18:
Szczególnie plugawym atakiem na Kobylańskiego „popisał się” były ambasador RP w Urugwaju Jarosław Gugała. Głupi i łobuzerski był już sam tytuł jego tekstu, godny najnikczemniejszych chuliganów pióra: „Utuczyliśmy tę bestię” (Por. „Gazeta Wyborcza” z 26 marca 2005 r.). Tekst, rojący się od prymitywnych wyzwisk pod adresem Kobylańskiego („latynoski watażka”, „geszefciarz”, „hochsztapler”, etc), oparty był głównie na stylistyce plotek z magla, pochodzących z anonimowych źródeł, w stylu „jedna pani drugiej pani”. Na koniec artykułu Gugała zarezerwował szczególnie mocny, nokautujący cios, znów bez podania jakiegokolwiek nazwiska, tylko za odwołaniem się do rzekomych zwierzeń „pewnego człowieka”. Ten ponuro-groteskowy fragment paszkwilu Gugały warto zacytować w całości, by lepiej unaocznić całe plugastwo jego metod. Gugała, były ambasador w Urugwaju, tak pisał w swym rynsztokowym tekście: „Do ambasady zgłosił się pewien człowiek. Przedstawił się jako adwokat czy prawnik i poprosił o wydanie zaświadczenie, że przebywał w Montevideo w takim to a takim terminie, pod takim a takim adresem. Przy okazji w rozmowie z konsulem ni stąd, ni zowąd zaczął mówić o Kobylańskim. Później telefonował jeszcze kilkakrotnie i za każdym razem odsłaniał kolejne szczegóły makabrycznej historii…
Sugerował, że jest przedstawicielem rodziny pewnego więźnia obozu koncentracyjnego w Dachau, który tuż przed wyzwoleniem obozu przez Amerykanów został zamordowany przez obozowego kapo – niejakiego Kobylańskiego! Twierdził, że Kobylański zabił więźnia, ażeby przejąć jego tożsamość i w ten sposób uniknąć odpowiedzialności za wszystkie okrucieństwa, jakich dopuszczał się jako nadzorca w obozach hitlerowskich. Jednakże zbieg okoliczności sprawił, że sprawa się wydała, a prawnik – na zlecenie rodziny zamordowanego – od kilku lat jeździ po świecie, tropiąc Kobylańskiego i szukając dowodów jego zbrodni. Na koniec zostawił nam swoje nazwisko i adres w Warszawie. W rozmowie z konsulem obiecał, że jeszcze się do nas odezwie i przyjdzie na rozmowę – żeby mi to wszystko raz jeszcze, tym razem osobiście i ze szczegółami, opowiedzieć. Nigdy więcej się nie pojawił. Sprawdzono nazwisko i adres. Wszystko się zgadzało, tyle, że osoba o takim nazwisku nie mogła przebywać w Montevideo, ponieważ od kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu lat była sparaliżowana i nigdy nie opuszczała swojego pokoju.
Kim był człowiek, który odwiedził nas w ambasadzie? Dlaczego posłużył się nazwiskiem i adresem innego człowieka? Nigdy nie usłyszałem odpowiedzi na te pytania. Nie wiem, czy to była prowokacja, czy coś, co może mieć jeszcze ciąg dalszy…Czego jeszcze dowiemy się o Janie Kobylańskim?”.
Jaką wartość posiada ten, oparty na zmyśleniu (zero dowodów), atak oskarżający Kobylańskiego o to, że był rzekomo obozowym kapo i nawet zabił więźnia, aby przejąć jego tożsamość? Nie dowiemy się nawet tego, jakiego więźnia rzekomo zabił i na czym polegało to przejmowanie tożsamości. Przecież Jan Kobylański pozostał tym samym Janem Kobylańskim, a nie Wróblem, Kowalskim czy Nowakiem. Czy za ten szczególnie plugawy typ pomówień oszczerca nie powinien być wyrzucony z dziennikarstwa, w którym pełni rolę żurnalistycznej hieny czy szakala? Ciekawe, że ten sam Gugała, który tak chwacko upowszechnia w „Wyborczej” z 26 marca 2005 r. pomówienia sugerujące, że Kobylański był obozowym kapo, zaledwie w dwa dni później – 28 marca 2005 r. na łamach „Newsweek”-a podważał możliwość pobytu Kobylańskiego w obozach koncentracyjnych. (Por. artykuł J. Gugały, zatytułowany „Dr Jekyll 2005”). Kłamca powinien mieć dobrą pamięć i nie nagłaśniać niemal w tym samy czasie dwóch, sprzecznych ze sobą oszczerstw.

Oszczerstwo 19:
Aby podważyć wiarygodność faktów dowodzących pobytu J.Kobylańskiego w nazistowskich oboach koncentracyjnych oszczerczy dziennikarze zarzucali mu, że jakoby nawet nie starał się o odszkodowanie za pobyt w obozach. I tak np. Dorota Wysocka- Schnepf pisała w „Rzeczypospolitej” z 26 marca 2005 r.:”Trudno dziś zrozumieć, dlaczego Kobylański nie podjął starań, aby uzyskać odszkodowanie od rządu niemieckiego(…)”. Odpowiedzmy na to.,że Kobylański nie tylko starał się o odszkodowanie za pobyt w obozach, ale je również uzyskał. Otrzymał w dwóch ratach odszkodowanie z International Organisation for Migration Forcesd Labour Compensation . na sumę 3 tysiące 736 dolarów,14 centów. Drugą ratę odszkodowania uzyskał 16 maja 2005 r. na sumę 4 tysiące 899 dolarów 97 centów

Oszczerstwo 20:
Daniel Passent zapytywał w jednym z najpodlejszych oszczerczych artykułów na temat J.Kobylańskiego („Polityka” z 7 kwietnia 2005 r.): „Dlaczego po wojnie trafił aż do Paragwaju, idąc śladem Adolfa Eichmanna i Józefa Mengele, choć dla takiego wielkiego patrioty bardziej naturalny byłby powrót do ojczyzny(…)”. Widzimy tu szczególnie perfidną metodę Passenta zastosowaną przez nikczemne zestawienie postaci J.Kobylańskiego z osobami tak zbrodniczymi jak Eichmann czy Mengele. Idzie to w parze z bardzo, trzeba przyznać udanym udawaniem głupiego przez Passenta. Wszyscy wiedzą jak kończył się w tamtych stalinowskich czasach powrót do ojczyzny, ciemiężonej pod sowieckim butem, dla polskich patriotów. Dość przypomnieć losy polskich oficerów, którzy przypłacili życiem za ten powrót do ojczyzny, jako ofiary sfabrykowanych procesów. I o tym rzekomo nie wie Daniel Passent, bratanek generała Jakuba Prawina, szefa szpiegowskiej przybudówki- tzw.Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie.

Oszczerstwo 21:
Wśród oszczerstw Lizuta przeciwko Kobylańskiemu znalazło się m. in, stwierdzenie jakoby: „Syn Kobylańskiego, który dziś jest już po sześćdziesiątce, też zerwał z ojcem wszelkie kontakty”. Była to totalna bzdura ze względu na fakt, że właśnie mieszkający w Hiszpanii biznesman Walter Kobylański wielokrotnie reprezentował i reprezentuje Jana Kobylańskiego na przeróżnych oficjalnych uroczystościach i spotkaniach. Nawet w organie oszczercy Lizuta -„Gazecie Wyborczej” z 26 kwietnia 2005 ( reedycja toruńska) pisano, że właśnie Walter Kobylański odebrał w Toruniu przyznany Janowi Kobylańskiemu medal „za wierny i jasny przykład Wiary, Nadziei i Miłości, za umiłowanie Polskości i Polaków, ziemi polskiej i kultury za słowa i czyny dla Narodu dokonane”. Nastąpiło to podczas zorganizowanego przez Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu IX Forum Polonijnego. Sam miałem możliwość właśnie wtedy poznania w Toruniu po raz pierwszy Waltera Kobylańskiego. Warto dodać, że Walter Kobylański uczestniczył w pół roku potem w XI Walnym Zjeździe USOPAŁ-u 25-27 listopada 2oo5 roku i’ był członkiem jednej z komisji zjazdowych. Dodajmy, że rzekomo nie utrzymujący kontaktów z ojcem Walter Kobylański uczestniczył również w szeregu innych walnych zebraniach kierowanego przez J. Kobylańskiego USOPAŁ-u,w tym m.in. w XII walnym zebraniu w 2006 r. i w XIII walnym zebraniu w 2007 r. Zdumiewa hucpa, z jaką Lizut wypisywał tak wierutne kłamstwa, bardzo łatwe do szybkiego zdemaskowania.

Oszczerstwo 22:
Oszczercy Kobylańskiego niejednokrotnie powoływali się przeciwko niemu na wytworzoną w 1994 r. fałszywkę, insynuującą mu utrzymywanie bliskich związków z zajadłym wrogiem Polaków – szowinistycznym politykiem rosyjskim Władimirem Żyrynowskim. Fałszywka, wyprodukowana z datą 3 stycznia 1994 r. i rzekomo podpisana przez prezesa J. Kobylańskiego, zawierała m.in. następujące stwierdzenie:

Buenos Aires 03.01.1994 r.
Jego Excelencja
Władimir W. Żyrynowski
Moskwa

W imieniu Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej oraz własnym pragnę złożyć Jego Excelencji najserdeczniejsze gratulacje z powodu sukcesu, odniesionego w wyborach do Parlamentu Rosji. Jestem pewien, że w osobie Jego Excelencji Rosja znalazła wielkiego męża stanu, który już niedługo stanie na Jej czele.
Dziś pragniemy zaoferować nasze poparcie i współpracę w Jego wielkim dziele, licząc, że w przyszłości będziemy razem, w Moskwie i w Warszawie, działać dla dobra wszystkich Słowian (…)”.

Trudno powiedzieć, kto konkretnie stał za wyprodukowaniem tej fałszywki. W świetle znanych faktów nie podlega jednak wątpliwości, że to właśnie ambasador R. Schnepf przyczynił się do nagłośnienia treści fałszywki, wymierzonej w prezesa J. Kobylańskiego, pokazywał tę fałszywkę różnym działaczom polonijnym, robiąc to pomimo stanowczych zaprzeczeń prezesa J. Kobylańskiego i USOPAŁ. Posiadam m. in. kopię listu, skierowanego przez czołową działaczkę polonijną z Paragwaju Krystynę Pisera w dniu 10 sierpnia 1994 r. do prezesa J. Kobylańskiego. Był to list następującej treści:
Szanowny Panie Prezesie,

Uprzejmie informuję, iż w dniu dzisiejszym, w czasie rozmowy ze mną i towarzyszącym mi panem Ludwikiem Włoskiem, pan ambasador Ryszard Schnepf pokazał nam fotokopie rzekomego listu pańskiego do p. Żyrynowskiego w Moskwie.
Ponieważ w owym „piśmie” występuje Pan w imieniu USOPAŁ-u, jesteśmy wszyscy zainteresowani w wyjaśnieniu tej nieprzyjemnej sprawy.

Z poważaniem
Krystyna Pisera

29 lipca 1994 r. prezes USOPAŁ i konsul honorowy RP w Punta del Este Jan Kobylański skierował do ministra spraw zagranicznych Andrzeja Olechowskiego swoją odpowiedź na plugawą fałszywkę, skierowaną do ambasadora R. Schnepfa. W piśmie do tegoż ambasadora, datowanym również 29 lipca 1994 r. Czytamy tam m.in. następujące stwierdzenia:

29 lipca 1994
Pan Ambasador Rzeczpospolitej Polskiej
Ryszard Schnepf
Montevideo

Szanowny Panie Ambasadorze,
Tak, jak ustaliłem z Panem Ambasadorem w dzisiejszej rozmowie o g. 13.00 spotkaliśmy się osobiście po naszej telefonicznej rozmowie, w czasie, której poinformował mnie Pan, że jest w posiadaniu polecenia Pana Ministra S.Z. Andrzeja Olechowskiego postawienia mnie zapytań na temat nieprawdopodobnego oszczerstwa i fałszywej fotokopii, która powołuje się na USOPAŁ, Zarząd Związku Polaków w Argentynie i moją osobę.
Na pańską propozycję spotkania się w Ambasadzie zaproponowałem, biorąc pod uwagę już istniejące różne fałszywe donosy i oszczerstwa w stosunku do Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej, byśmy naszą rozmowę i moje odpowiedzi nagrali na taśmie i uniknęli różnic interpretacji i omyłek. Następnie przesłalibyśmy taśmę do MSZ. Pan Ambasador nie wyraził na to swojej zgody. Biorąc pod uwagę ten stan rzeczy uzgodniliśmy, że ja na Pańskie pytania odpowiem na piśmie i kopię prześlę Panu Ministrowi Olechowskiemu. Na pańskie pytanie, czy napisałem tekst tej fałszywej fotokopii, odpowiedziałem z oburzeniem, że jest to 100% fałszerstwo, że ani USOPAŁ, ani Organizacje Polskie Ameryki Łacińskiej, ani Związek Polaków w Argentynie, ani ja osobiście nie znamy i nigdy nie pisaliśmy do tego A. Żirinowskiego w Moskwie; że jest to premedytacja na szkodę Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej i demokratycznego dzisiaj Państwa Polskiego.
W drugim pytaniu, które uważam za tendencyjne, pyta Pan Ambasador w imieniu Pana Ministra, czy ja zajmuję się polityką z wrogami Państwa Polskiego, gdyż taką osobą jest ten pan z Moskwy. To pytanie otrzymałem może sześciokrotnie. Z oburzeniem odpowiedziałem, że nie jest ono na miejscu, biorąc pod uwagę, ze ja reprezentuję społeczeństwo polskie w Ameryce Łacińskiej, że jestem patriotą i konsulem honorowym w Punta del Este. Uważam, że na takie sześciokrotne, tendencyjne zapytania jakikolwiek uczciwy Polak i patriota jak ja spoliczkowałby Pana, gdyby nie działał w imieniu Pana Ministra i nie zajmował funkcji Ambasadora RP.
Bardzo mi przykro, a społeczeństwo polskie jest zdziwione dziwnym i niezrozumiałym postępowaniem i działalnością. Analizując tę fałszywą fotokopię jest oczywistym, że jakikolwiek człowiek, który nie jest analfabetą, może sfałszować taki papier w ciągu kilku minut na zwykłej fotokopiarce. Czytając tekst tej fotokopii odnoszę wrażenie, że użyty język polski jest typowym dla ludzi, którzy teraz przyjechali z Polski.
Na pewno wie już Pan Ambasador o wystąpieniu przeciwko temu fałszerstwu Pana Sekretarza Związku Polaków w Argentynie Jana Bielesia, jak również Prezesa Kombatantów, bohatera spod Monte Cassino, L. Biłozura. Myśmy już przed 15 dniami byli poinformowani z Warszawy o przesłaniu w pierwszych dniach lipca tego fałszerstwa z Buenos Aires do Warszawy. W związku z tą wiadomością wyszły faksy do wybitnych przedstawicieli Państwa Polskiego z prośbą o dochodzenie, kto kolportuje te fałszerstwa w Warszawie. Chcę też zwrócić uwagę Panu Ambasadorowi w Warszawie, ze ja, będąc przedstawicielem Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej i pracując honorowo złożyłem różne donacje dla Organizacji Polskich, wiele setek tysięcy dolarów.
Bezpośrednio i przez Pana zwracam się do Pana Ministra Olechowskiego, którego reprezentantem Pan Ambasador podaje się i występuje w jego imieniu, gdyż uważam, że dla dobra sprawy polskiej, tak za granicą jak i w Polsce, powinien mnie poinformować, że ten list przyszedł z Buenos Aires. Prosiłbym, by Pan Minister wyraził zgodę i przekazał mnie fotokopię tej fałszywej fotokopii i jej kopertę, gdyż pragnę zwrócić się do Policji w Argentynie i Władz Bezpieczeństwa, by o ile możliwości przeprowadziły dochodzenia, kto jest autorem tego fałszerstwa (…)”.

W sierpniu 1994 r. kierownictwo USOPAŁ ogłosiło: „Obserwacje odnośnie sfałszowanej fotokopii Związku Polaków w Argentynie „Sprawa Żirinowski”. Pisano tam, co następuje:
1. Linia fotokopii nie jest równoległa do linii tekstu i wygląda, jakby była zrobiona ręcznie, ponieważ linii brakuje ciągłości. Jest rzeczą widoczną, że są to dwie różne części fotokopii.
2. Napisy „Prezydencia” i „Buenos Aires” nie są równoległe do linii czerwonej.
3. Odległość między liniami czerwonymi i tekstem w dolnej części pisma oryginalnego jest większa, aniżeli na sfałszowanej fotokopii. Dla celów porównawczych załączmy fotokopie oryginalnego papieru.
4. My nie używamy maszyn z czcionkami polskimi.
5. Wyrażenia użyte nie odpowiadają Polakom, którzy żyją za granicą. Kompozycja zdań jest charakterystyczna osobie, która przez wiele ostatnich lat żyła w Polsce.
6. Pismo zostało zrobione w imieniu USOPAŁ, ale na papierze oryginalnym Związku Polaków w Argentynie. USOPAŁ dysponuje swoim własnym papierem, zupełnie odmiennym, a w fotokopii użyto części papieru oryginalnego z Argentyny.
7. Załączamy fotokopię „Nowego Dziennika”, gdzie obserwuje się, że tego rodzaju fałszerstwa są na porządku dziennym, w brudnej pracy politycznej, gdzie fałszywe informacje mają na celu skłócenie stowarzyszeń polskich. Powodem są zapewne przyszła Konstytucja i wybory Prezydenta.
8. Niemiłą niespodzianką na III Zebraniu Plenarnym Rady Naczelnej USOPAŁ, przy uczestnictwie delegatów z wielu krajów, było oświadczenie Pani Krystyny Pisera Balmaceda i Pana Ludwika Włoska, Delegatów z Paragwaju, że dnia poprzedniego, w Montevideo, Pan Ambasador Schnepf pokazał im, jak również innym osobom, kalumnie przeciwko USOPAŁ, nie nadmieniając, że otrzymał on te kłamstwa z Ministerstwa Spraw Zagranicznych w formie poufnej i że Prezes USOPAŁ-u wyjaśnił tę sprawę definitywnie i na piśmie, jak widać z załącznika – fotokopii listu, wysłanego do Pana Ambasadora Schnepfa.

Komentując skandal z fałszywką, kierownictwo USOPAŁ (jego Zarząd) akcentowało: „To jest wielki afront, odnośnie rozporządzeń Ministerstwa i akt zbrodniczy, którym jest rozpowszechnianie fałszywych kalumnii przeciwko Organizacjom Polskim. Z powyższego wynika, że wymienione fałszerstwo zostało zrobione w sposób dziecinny, z przeznaczeniem dla osób źle nastawionych i wrogich sprawom Polski i Polaków poza granicami. Prosimy Rząd Polski, by zarządził gruntowne zbadanie tych aktów kryminalnych i oszczerstw.
Warto podkreślić, że wymierzoną w USOPAŁ i prezesa Kobylańskiego fałszywkę w sprawie rzekomych kontaktów z W. Żyrynowskim wielokrotnie potępiał człowiek najbardziej kompetentny w sprawach polonijnych – prezes „Wspólnoty Polskiej” prof. Andrzej Stelmachowski. Jeszcze w 9 lat po wyprodukowaniu fałszywki – w oświadczeniu „O właściwy stosunek do Polonii amerykańskiej” z marca 2005 roku, prezes Stelmachowski pisał m.in.: „Jest ot już trzecia fala ataków na prezesa Kobylańskiego, a zarzuty w znacznej mierze się powtarzały. Zaczęło się ok. 10 lat temu od akcji fałszywek. Pojawiła się wiadomość, że prezes Kobylański odmówił przyjęcia odznaczenia państwowego, uważając je za zbyt niskiej rangi(co było nieprawdą). Pojawiła się druga wiadomość, jakoby prezes Kobylański zapraszał do siebie Żyrynowskiego z Rosji(co mu nawet do głowy nie przychodziło). Prezes Kobylański podejrzewał, że owe fałszywki pochodziły od ambasad polskich w Buenos Aires i Montevideo, co trudno było sprawdzić, gdyż były one anonimowe”.

Dodajmy, ze jedno z najplugawszych oszczerstw, nagłaśnianych przez ambasadora R. Schnepfa (sprawa rzekomych kontaktów prezesa Kobylańskiego z W. Żyrynowskim) mimo licznych sprostowań i ostrego potępienia tej fałszywki przez prezesa „Wspólnoty Polskiej” prof. Andrzeja Stelmachowskiego, przetrwało dalej aż do początków naszego wieku. Rzecz znamienna, wspomniane oszczerstwo zostało ponownie nagłośnione w „Gazecie Wyborczej” akurat przez żoną R. Schnepfa, dziennikarkę Dorotę Wysocką-Schnepf. (Por. D. Wysocka: Poker z generałami, „Gazeta Wyborcza” z 26 marca 2005 r.). Fałszerstwo błyskawicznie podjął za Wysocką-Schnepf stary postkomunistyczny fałszerz, b. ambasador w Chile, dziennikarz „Polityki” Daniel Passent. (Por. D. Passent: Upadek Don Juana, „Polityka” z 2 kwietnia 2005 r.).

Oszczerstwo 23:
Dorota Wysocka- Schnepf pisała w „Rzeczypospolitej” z 26 marca 2005 r. o rzekomym „piętnie współpracy z reżimem Stroessnera”, ciążącym na Kobylańskim. Nie było żadnej współpracy Kobylańskiego z reżimem Stroessnera jak zmyśla D.Wysocka- Schnepf. Kobylański odczuwał trwałą niechęć do Stroessnera, ponieważ w czasie kierowanego przez Stroessnera przewrotu jego ludzie zabili głównego protektora Kobylańskiego w Paragwaju i jego bliskiego przyjaciela dr Roberta Petita, który sprowadził Kobylańskiego do Paragwaju. W momencie zabójstwa dr Petit był szefem policji u prezydenta Chaveza. Mecenas A. Lew- Mirski napisał w swym akcie oskarżenia O D.Wysockiej-Schnepf: „W dalszych oskarżeniach autorka mówi o „piętnie współpracy z reżimem Stroessnera”, tak jakby sprzedaż sprzętu AGD i drukowanie znaczków było działalnością zasługująca na szczególne potępienie”.

Oszczerstwo 24:
W tekście w „Dużym Formacie „ (dodatku do „Gazety Wyborczej” z 28 czerwca 2004 r.) M. Lizut nakłamał , cytując stwierdzenie , jakoby Kobylański „zaprzyjaźnił się z samym dyktatorem” i miał „ogromny wpływ” na prezydenta Stroessnera. W rzeczywistości Kobylański nie tylko, że nie miał żadnego wpływu na prezydenta Stroessnera, ale się nawet nigdy z nim nie spotkał. Było to wynikiem niechęci Kobylańskiego do Stroessnera za zamordowanie przez jego ludzi głównego paragwajskiego protektora i przyjaciela Kobylańskiego- dr.R.Petita. Jak pogodzić kłamliwe stwierdzenie Lizuta o rzekomym „ogromnym wpływie” Kobylańskiego na S troessenra z innym kłamstwem Lizuta, jakoby za czasów rządów Stroessnera Kobylańskiego dwukrotnie aresztowano.

Oszczerstwo 25:
M.Lizut kłamie w cytowanym wyżej artykule, jakoby Kobylański załatwił sobie w 1964 roku nominację na konsula na Wyspach Kanaryjskich między innymi dlatego, że „losy Stroessnera były coraz bardziej niepewne – ze względu na działalność lewicowej partyzantki”. Przypomnijmy więc wbrew ocenom domorosłego historyka M. Lizuta, że losy dyktatora Stroessnera wcale „nie były coraz bardziej niepewne” w 1964 r. – porządzil Paragwajem aż do 1989 roku!

Oszczerstwo 26:
Lizut kłamie w swym artykule, że Kobylański musiał potajemnie opuścić Paragwaj w 1967 roku, gdyż najwyraźniej palił mu się grunt pod nogami i nawet nazwano go w jakimś dzienniku paragwajskim „dobrze znanym międzynarodowym bandytą”. Zapytajmy więc jak mógł w takiej sytuacji po swojej rzekomej ucieczce nadal pozostawać honorowym konsulem Paragwaju, i to aż przez 22 lata ?

Oszczerstwo 27:
Lizut twierdzi, jakoby: „Prasa paragwajska pisała, że Kobylański współpracował z tajna policją reżimu, która tropiła lewicowych działaczy wśród emigrantów z Europy Wschodniej”. Nie podaje, jakie organy prasy paragwajskiej publikowały rzekomo taki zarzut przeciw Kobylańskiemu, gdzie i kiedy? Oszczerstwo Lizuta jest skrajnie sprzeczne z innym oszczerstwem wysuwanym przeciw Kobylańskiemu, jakoby ten był tajnym agentem sowieckim. Wśród zarzutów przeciw Kobylańskiemu brak tylko oskarżeń, że był Kubą Rozpruwaczem, czy potworem z LochNess/

Oszczerstwo 28:
Stare powiedzenie mówi: „Kłamca musi mieć dobra pamięć”.Wyraźnie nie odnosi się to do Lizuta, który kłamiąc raz po raz podaje sprzeczne ze sobą informacje. Na przykład przytacza w jednym miejscu swego tekstu rzekomą wypowiedź Biłozura, iż Kobylański „ nie był … przez nikogo kochany”. Wcześniej – wg. Lizuta- ten sam Biłozur miał twierdzić, że rzekomo Kobylański „uwiódł żonę byłego esesmana”, która tylko dla niego rozwiodła się z mężem. Jeśli ją „uwiódł”, to musiała go kochać. A wszystko razem to są typowe plotki z magla rodem.

Oszczerstwo 29:
Lizut twierdził w cytowanym wyżej paszkwilu, jakoby Kobylański: „Publicznie szkalował kolejnych szefów polskich rządów, ministrów spraw zagranicznych (…)” Jest to gołosłowne kłamstwo, nie poparte żadnym dowodem.

Oszczerstwo 30:
R.Schnepf oskarżał Kobylańskiego w audycji Radia Zet z 23 marca 2005 r. o „szkalowanie prezydentów”. Jest to gołosłowne kłamstwo, nie poparte żadnym dowodem.

Oszczerstwo 31:
J.Gugała twierdził w rozmowie radiowej z 23 marca 2005 r., jakoby „Kobylański stanowił dla polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych poważny problem, od wielu ,wielu lat”. Zapytajmy więc, jak w tej sytuacji wytłumaczyć cytowane przeze mnie wcześniej (vide: Oszczerstwo 5 ) niezwykle serdeczne gratulacje B.Geremka dla J. Kobylanskiego w oficjalnym liście z 17 lipca 1998 r.)

Oszczerstwo 32:
R.Schnepf twierdził w audycji w Radiu Zet 23 marca 2005 jakoby : „Od początku w 1992 roku w Polsce, w instytucjach rządowych , w parlamencie , istnieje szeroka wiedza nt. zastrzeżeń w stosunku do Jana Kobyłańskiego”. Ewidentne kłamstwo. Jeśliby istniała taka rzekoma „szeroka wiedza”, to czym wytłumaczyć honorowanie Kobylańskiego najwyższymi polskimi odznaczeniami (poza Orderem Orła Białego), wizyty delegacji polskich bardzo wysokich szczebli u Kobylańskiego w USOPAŁ ,etc.?

Oszczerstwo 33:
Jerzy Morawski w artykule w „Rzeczypospolitej” z 19 marca 2005 r. zacytowal oszczerstwo Gugały, jakoby na zjazdach USOPAŁ „ w obecności parlamentarzystów z kraju Kobylański wygłasza haniebne uwagi godzące w polską rację stanu”. Ewidentne oszczerstwo. Wszystkie wystąpienia Kobylańskiego są publikowane w materiałach ze zjazdów USOPAŁ. Nigdy nie było tam nic godzącego w polską rację stanu, wręcz przeciwnie.

Oszczerstwo 34:
W artykule w „Gazecie Wyborczej” z 26 marca 2005 Gugała zarzucał J.Kobylańskiemu, jakoby ten „kwestionował legalność polskich władz i podstawy porządku demokratycznego w naszym kraju”.Ewidentne łgarstwo Gugały, nie podparte żadnymi dowodami faktograficznymi.

Oszczerstwo 35:
W wyjątkowo nikczemnym paszkwilu J.Gugały: „Utuczyliśmy tę bestię” („Gazeta Wyborcza” z 26 marca 2005 r. Gugała chwali się : Mówiłem każdemu kto przyjeżdżał do Kobylańskiego, że uczestniczy w pompatycznej farsie, za którą kryją się jedynie chore ambicje Kobylańskiego i kilku mniej lub bardziej przypadkowych ludzi”. Przypomnijmy, że USOPAŁ, to nie żadna farsa, lecz reprezentacja setek organizacji polonijnych z Ameryki łacińskiej, w która wchodzą m.in. tacy nieprzypadkowi ludzie jak: najwybitniejszy polski naukowiec w Ameryce Łacińskiej – profesor Zygmunt Haduch, prezes Stowarzyszenia Kombatantów w Argentynie Jerzy Skoryna, weteran walk armii Andersa major Leopold Biłozur. Jedyną osobą bardzo przypadkową, na nieszczęście dla interesów Polski, był sam Gugała na stanowisku ambasadora RP. Jak ocenić tego byłego dyplomatę od siedmiu boleści, który ma czelność się chwalić systematycznym szkalowaniem postaci i dokonań czołowego przywódcy Polonii w Ameryce Południowej?

Oszczerstwo 36:
J.Gugała w wypowiedzi dla Radia Zet z 23 marca 2005 r. insynuował, iż Kobylański „zorientował się, że związki polonijne w Argentynie, Urugwaju, Paragwaju, to są starzy ludzie, bardzo często już nie potrafiący utrzymać już to wszystko, więc łatwo wejść w takie związki, przejąć ich majątek i zarządzać nim(…)”. W ten sposób Gugała sugerował, że przyczyną działalności polonijnej Kobylańskiego były niskie pobudki materialne, chęć przejęcia majątku starych ludzi z Polonii. W rzeczywistości było i jest akurat odwrotnie, to nie Kobylański dorabiał się na Polonii, lecz ciągle do niej dopłacał i dopłaca (ok. 1 miliona dolarów rocznie). Przypomnijmy, że prezes „Wspólnoty Polskiej” A. Stelmachowski akcentował w liście do naczelnego redaktora „Wprost” M.Króla z dnia 3 sierpnia 1997r., że Kobylański sfinansował „ z własnych środkow” pierwszy Kongres USOPAŁ, a drugi poważnie wspomógł. Tak wielką rolę Kobylańskiego w ratowaniu finansów Polonii przyznawał nawet jego zajadły wróg i oszczerca Daniel Passent, pisząc w „Polityce” z 2 kwietnia 2005 r. o Kobylańskim: „Upadek Don Juana stanowi koniec, ale i początek problemów Polonii na kontynencie latynoskim. Polonia ta, aczkolwiek stosunkowo liczna, w większości państw kontynentu (poza Argentyną i Brazylią) jest słaba. Kiedy Kobylański zamknął kasę- powstała wyrwa trudna do wypełnienia”.
Oszczerstwo 37 :
Do najobrzydliwszych oszczerstw należą różne insynuacje na temat rzekomych podejrzanych związków Kobylańskiego z Niemcami. Pierwszy wystąpił z tego typu pomówieniami arcyłgarz M. Lizut, powołując się na rzekome stwierdzenie Biłozura, że Kobylański „miał też przyjaciół wśród Niemców w Paragwaju. Grał z nimi w pokera”. To już rzeczywiście wielka zbrodnia Kobylańskiego! Niemcy grywali z nim w pokera, to już niewątpliwie musieli być jacyś krwawi naziści. Trudno tu znów nie zgodzić się z opinią adwokata Andrzeja Lwa-Mirskiego, gdy pisze: „Autor nie dopuszcza oczywiście takiej możliwości, by w Paragwaju żyli również Niemcy, którym ideologia hitlerowska była bądź zupełnie obojętna, bądź nawet wroga. Wydaje się nadto, że regularna gra w karty wcale nie stanowi koniecznego świadectwa umiłowania ideologii III Rzeszy.”
Wydawany przez Niemców (koncern Springera !) tygodnik „Newsweek” znany jest ze swego kosmopolityzmu vel internacjonalizmu. Tym bardziej znamienne jest w tym właśnie, wydawanym przez Niemców tygodniku, eksponowanie, jako czegoś podejrzanego, domniemanego niemieckiego pochodzenia. A tak właśnie zrobił w stylu godnym Leszka Bubla J. Gugała w publikowanym w „Newsweek”-u z 28 marca 2005 tekście „Dr Jekyll 2005”, pisząc o Kobylańskim: „Jego życiorys jest pełen niejasności. Szczególnie podejrzane są wątki, dotyczące kontaktów z Niemcami. Być może sam Kobylański jest pół-Niemcem. Jego rodzice pochodzą z Równego na Wołyniu, gdzie mieszkała spora kolonia niemiecka. Matka Kobylańskiego miała na imię Klothilde, co mogłoby wskazywać na niemieckie korzenie. Czy także w czasie okupacji związki rodziny Kobylańskich z Niemcami były bliskie?”.

Oszczerstwo 38:
Zawistni oszczercy nie mogą znieść tego, że Kobylański w swoim czasie wiele zarabiał na druku znaczków pocztowych. Z jakąż żółcią pisał na ten temat Lizut w cytowanym już tyle razy paszkwilu :”(…) zawarł kontrakt życia na druk paragwajskich znaczków pocztowych. Interes rozszerzył na inne kraje w Ameryce i Europie”. Z kolei Jerzy Morawski ,atakując „niecne interesy” Kobylańskiego w „Rzeczypospolitej” z 19 marca 2005 r. pisał jednym tchem w podrozdziałku pt.”Miliony na znaczkach” : „Otrzymał kontrakt na druk paragwajskich znaczków pocztowych i rozprowadzał je wśród kolekcjonerów całego świata. Utrzymywał przyjacielskie stosunki z dyktatorem, generałem Alfredo A. Stroessnerem”. To ostatnie zdanie jest wierutnym kłamstwem, bo Kobylańskim jak już wcześniej pisałem , miał uzasadnioną niechęc do Stroessnera z powodu zamordowania R. Petita i nigdy w życiu nawet nie spotkał się z dyktatorem . Morawski woli insynuować, że Kobylański robił milionowe interesy na znaczkach dzięki swej rzekomej zażyłości z dyktatorem niż napisać prostą prawdę, iż Kobylański okazał wyjątkowy talent i wyśmienity gust przy produkcji kolejnych serii znaczków pocztowych. Oddajmy w tej sprawie głos bezstronnemu obserwatorowi całej kampanii przeciw Kobylańskiemu –J.Korwinowi –Mikke, przypominając jego tekst z „Dziennika Polskiego” z 24 marca 2005 r. Czytamy tam m.in. : „(…) pan Morawski zajmuje się życiem p. Kobylańskiego w Ameryce Południowej – pisząc, że zrobił fortunę w Paragwaju, w jakichś mętnych interesach na znaczkach pocztowych. Otóż tak się składa, że w tamtych czasach miałem kilka czy kilkanaście lat, zbierałem znaczki pocztowe i doskonale pamiętam, że znaczki Paragwaju były rarytasem – z uwagi na wspaniałą (jak na owe czasy) formę graficzną, reprodukcje obrazów i krajobrazów osiągały wysokie ceny. Jeśli to był pomysł p. Kobylańskiego, to z całą pewnością Paragwaj zarobił na tych znaczkach grube parędziesiąt albo sto parędziesiąt milionów dolarów – i zapewne parę milionów dolarów zarobił na tym ten, co ten interes rozkręcił. Nie widzę w tym nic „podejrzanego”. P. Morawski uprawia „szczucie na spekulanta” według metody, doskonale mi znanej z czasów stalinowskich. Autor, i p. Gauden, który to-to zamieścił, powinni się głęboko wstydzić. (Podkr-JRN).

Oszczerstwo 39:
W czasie rozprawy sądowej wytoczonej przez J.Kobylańskiego 19 dzioennikarzom oskarżonym o oszczerstwa Daniel Passent nakłamał w sprawach szczegółowych odnoszących się do sytuacji Polonii w Chile. Powiedział, jakoby powstanie afiljowanej przy USOPAŁ organizacji Zjednoczenia Polskiego im. I.Domeyki uderzyło w dotychczasową polonijną organizację Koło Polaków im. Jana Pawła II. Passent określił to jako wyraz działań USOPAŁ zmierzających podziału Polonii chilijskiej. Powyższe kłamstwo Passenta wywołało zdecydowany protest prezesa Zjednoczenia Polskiego w Chile Inż. Andrzeja Zabłockiego w liście z dnia 18 maja 2009 r. Prezes Zabłocki przypomniał, że „ jednym z inspiratorów reaktywacji” Zjednoczenia Polskiego w Chile im. I. Domeyki „ była wówczas sama ambasada RP w Chile ( czyżby w MSZ już wtedy zależało na rozbiijaniu Polonii?)”. Prezes Zabłocki dodał, że Zjednoczenie Polskie w Chile powstało na półtora roku przed powstaniem USOPAŁ. Jak z tego widać kłamstwo D. Passenta miało bardzo krótkie nogi. Prezes Zabłocki przypomniał również, że prawie wszyscy Polacy w Santiago, i również i ci należący do koła Jana Pawła II zapisali się do nowopowstałego Zjednoczenia Polskiego. Dodał również, że od „wielu lat zebrania obu tych organizacji odbywają się wspólnie w tej samej siedzibie przy polskim kościele. Wspólnie też liderzy obu tych organizacji jeździli na Kongresy USOPAŁ-u”.

Oszczerstwo 40:
22 marca 2oo5 r. w publicznej telewizji w „Wiadomościach” TVP 1 nagłośniono przeciwko prezesowi J. Kobylańskiemu oszczercze oskarżenia o rzekome szpiegostwo na rzecz wywiadu sowieckiego. Według tych informacji istnieje rzekomo dokument, w którym Prokurator Generalny Austrii ostrzegał w 1953 roku władze Paragwaju przed Janem Kobylańskim, który wówczas przebywał na terenie Paragwaju, jako szpiegiem, oszustem i handlarzem bronią. Dzień później 23 marca 2005 r. oszczercze oskarżenia podjęła „Gazeta Wyborcza” w tekście : „Rewelacje o Kobylańskim. Sowiecki szpieg?”,sygnowanym podpisem KNYSZ. Autor tekstu cytował znajdujące się we wspomnianym „dokumencie” jakoby stwierdzenia prokuratora generalnego Austrii :”Traktując jako niebezpiecznego agenta, prowokatora i niemieckiego szpiega oraz uznając niebezpieczeństwo, jakie ten osobnik stanowi dla wspólnego interesu Zachodu, pozwalamy sobie przesłać niektóre informacje na jego temat” .Następnie prokurator wyliczał jakoby odnoszące się do Kobylańskiego oskarżenia o handel materiałami strategicznymi ze Związkiem Sowieckim, handel środkami odurzającymi, bronią i fałszywymi paszportami.
Już w parę dni potem - 25 marca 2005 r. z nagłośnieniem powyższego oskarżenia występuje w rozmowie z Mikołajem Lizutem, publikowanym w „Gazecie Wyborczej” były ambasador Polski w Urugwaju Jarosław Gugała. Tytuł rozmowy brzmi:„Czy Kobylański był radzieckim szpiegiem ?”. Przytaczam najważniejsze fragmenty tej rozmowy :
- M. Lizut: „W mediach pojawia się sugestia, że Jan Kobylański mógł był radzieckim szpiegiem. Gzy uważa Pan, że to poważna hipoteza ?”
-Jarosław Gugała:
„Choć nie jest to wykluczone, takie oskarżenie bardzo trudno udowodnić. Są dwie poszlaki, ale nie stanowią żadnego dowodu.
Pierwsza to dokument, o którym mówiły telewizyjne „Wiadomości”. Wynika z niego, że w latach 50. Austriacy ostrzegali władze Paragwaju, iż Kobylański może być agentem pracującym dla Moskwy. Druga poszlaka, to tajemnicze zamknięcie śledztwa prowadzonego przeciwko Kobylańskiemu przez warszawską prokuraturę na przełomie lat 40 i 50. Choć zarzut był tak poważny - udział w ludobójstwie - w niewyjaśnionych okolicznościach giną akta, a prokurator z dnia na dzień kończy śledztwo i odwołuje list gończy. Może komuś zależało na wyciszeniu tej sprawy?”.
M. Lizut: Zna Pan dokument paragwajski przytaczany przez TVP ?
J. Gugała: „Tak, To jest notatka sporządzona przez urzędnika paragwajskiego ministerstwa spraw wewnętrznych, która odnosi się do jakiegoś nieznanego listu wysłanego przez władze austriackie. W tym dokumencie Kobylański jest podejrzewany nie tylko o szpiegostwo, ale też o handel bronią, narkotykami i inne przestępstwa. Wiarygodność tej notatki nie jest chyba zbyt wysoka. Jest napisana bardzo prymitywnym językiem i w mojej ocenie nie spełnia standardów poważnego urzędowego pisma. O to jednak trzeba pytać kogoś, kto lepiej zna standardy paragwajskie. Pytanie o współpracę Kobylańskiego z radzieckim wywiadem jest w sumie marginalne. Dla mnie wstrząsające jest to, że według dokumentów IPN ten człowiek wydawał za pieniądze ludzi na śmierć. Taki zbrodniarz jest zdolny do każdej podłości, więc jego ewentualne szpiegostwo nie powinno robić wrażenia”.

Jak z tego widać J. Gugała powołuje się na poszlaki, które „nie stanowią żadnego dowodu” Po drugie sam przyznaje w odniesieniu do rzekomego dokumentu paragwajskiego, że: „Wiarygodność tej notatki nie jest chyba zbyt wysoka. Jest napisana bardzo prymitywnym językiem i w mojej ocenie nie spełnia standardów poważnego urzędowego pisma”.
Po trzecie, Gugała twierdzi jak gdyby to było rzekomo całkowicie udowodnione: „według dokumentów IPN ten człowiek (J. Kobylański - JRN) wydawał za pieniądze ludzi na śmierć”. Jak wiemy, IPN stanowczo zaprzeczył, żeby istniały jakiekolwiek dowody winy Kobylańskiego
Tym bardziej nikczemne jest, więc nagłośnione zaraz potem przez Gugałę oszczercze pomówienie na temat J. Kobylańskiego „Taki zbrodniarz jest zdolny do każdej podłości”.
Istnieją, aż nadto mocne podstawy do przypuszczeń, że rzekoma notatka paragwajskiego ministerstwa spraw wewnętrznych w ogóle nigdy nie istniała, i została wykoncypowana przez polskich wrogów Kobylańskiego, a przypuszczalnie J. Gugałę. Co bowiem konkretnie obserwowaliśmy w całej sprawie. Otóż już 3 marca 2005 r. poseł Antoni Macierewicz zwrócił się do zastępcy dyrektora TVP 1 Doroty Warakomskiej o udostępnienie mu kopii wspomnianego dokumentu. Macierewicz podkreślił, że pragnie zweryfikować rzucone przeciw J.Kobylańskiemu oskarżenia o powiązanie ze służbami specjalnymi. Konieczne jest to ze względu na znaczącą rangę prezesa USOPAŁ w sprawach polonijnych. Prośba posła Macierewicza spotkała się z dość szokującą odmową. Pani red. D. Warakomska w piśmie z 1 kwietnia 2005 r. pisała, że „zespół „Wiadomości „ nie jest uprawniony do udostępniania kopii czy treści dokumentu świadczącego o związku J. Kobylańskiego z sowieckimi służbami specjalnymi”. Warakomska sugerowała, by poseł Macierewicz „zwrócił się w tej sprawie bezpośrednio do archiwum Ministerstwa Spraw Zagranicznych, gdzie znajduje się ten dokument”. Poseł A. Macierewicz zwrócił się więc o okazanie dokumentu lub jego kopii do Ministra Spraw Zagranicznych Adama Daniela Rotfelda pismem z dnia 7 kwietnia 2005. Jeszcze tego samego dnia otrzymał od ministra Rotfelda pismo informujące, że ten minister poleci Dyrektorowi Archiwum w MSZ Markowi Sądkowi udostępnienie wszelkich materiałów, którymi dysponuje MSZ na temat związków J. Kobylańskiego z sowieckimi służbami. Już 29 kwietnia 2005 minister spraw zagranicznych A. D. Rotfeld skierował do posła Macierewicza kolejne pismo, którego zawartość wręcz szokowała w świetle oskarżeń przeciw Kobylańskiemu, tak donośnie rzucanych przedtem w telewizyjnym eterze ( redakcja publicznych „Wiadomości” TYP 1 ) i w ”Gazecie Wyborczej”. Minister A. D. Rotfeld wyjaśniał bowiem jednoznacznie, że w MSZ nie ma żadnego dokumentu na temat rzekomych związków J. Kobylańskiego ze służbami specjalnymi, stwierdzając co następuje:„Nawiązując do mojego pisma z 7 bm. w sprawie udostępnienia dokumentacji, mającej potwierdzać związki pana Jana Kobylańskiego ze służbami sowieckimi, pragnę uprzejmie poinformować, że kwerenda przeprowadzona w Archiwum MSZ oraz we właściwym merytorycznie Departamencie Konsularnym Polonii,nie wykazała istnienia takich dokumentów. Wzmiankę sugerującą kontakty pana Kobylańskiego z instytucjami dawnego ZSRR znaleziono tylko w depeszy J. Gugały Ambasadora RP w Montevideo z grudnia 2000 roku, przy czym podstawą takiej sugestii miała być treść otrzymanego przez Ambasadę RP w Montevideo odpisu dokumentu z roku 1953, Samego odpisu w Archiwum MSZ nie znaleziono, nie znamy także okoliczności otrzymania go przez placówkę”. (podkr. – JRN)
I w ten sposób zamyka się koło! W oparciu o rzekomy dokument MSZ-u padły nagłośnione maksymalnie w telewizji i w „Gazecie Wyborczej” oskarżenia przeciwko cieszącemu się zasłużonym szacunkiem wśród Polonii najbardziej dziś znanemu w świecie przywódcy polonijnemu prezesowi Janowi Kobylańskiemu. I oto okazuje się, że podczas kwerendy w MSZ-cie, zleconej na polecenie samego szefa resortu A. D. Rotfelda,w całym ministerstwie nie znaleziono żadnego dokumentu potwierdzającego oskarżenia tak mocno próbujące podważyć wiarygodność przywódcy polonijnego. Jedyną wzmiankę na temat tych oskarżeń znaleziono w depeszy Ambasadora RP w Montevideo z grudnia 2000 r., a więc J. Gugały – JRN ). Chodziło więc o depeszę ambasadora znanego z niebywałej wrogości do prezesa J. Kobylańskiego, głównego sprawcę pozbawienia go stanowiska konsula honorowego RP. Minister spraw zagranicznych przyznaje przy tym, że MSZ, które nie posiada odpisu wspomnianego dokumentu, nie zna nawet okoliczności otrzymania go przez placówkę. Jak można więc w tej sytuacji uznawać taki dokument za wiarygodny, i powoływać się na rzekome posiadanie go przez MSZ? Czy nie jest więc szczególnie uzasadniona teza postawiona przez adwokata p. J. Kobylańskiego - Andrzeja Lwa- Mirskiego w jego akcie oskarżenia, wysuniętym przeciwko J. Gugale 1 października 2005 roku: „pełniejszego kolorytu sprawie /(tj. rzekomego dokumentu paragwajskiego MSW z lat 50-tych – JRN) nadaje natomiast fakt, że jakoby przez przypadek, ambasadorem RP w Urugwaju był w roku 2000 nie kto inny, jak Jarosław Gugała. Jest to niezwykle ważny dowód w niniejszej sprawie, bowiem przynosi on uzasadnione podejrzenie, iż Jarosław Gugała jest źródłem tego publicznie powtarzanego, pochodzącego z 2000 roku ,fałszywego oskarżenia”.